Cykl podsumowania rozwijający się w czasie, tzn w czasie będę dopisywała moje skutki leczenia. Czym dla mnie stało się leczenie, chęć poprawy funkcji zdrowotnych:
1. Po 1,5 roku po operacji, poprosiłam ortodontę o wykonanie kontrolnej analizy cefalometrycznej. Wg mnie każdy powinien mieć takie podsumowanie swojego leczenia wykonane. Skoro na podstawie analizy cefalometrycznej kwalifikuje się pacjenta do leczenia ortognatycznego wady zgryzu - to naturalnym jest zbadanie efektów tym samym badaniem przy jego końcu.
z analizy cefalometrycznej po operacji wady zgryzu wynika że mam II klasę szkieletową -> nadal nieprawidłowy zgryz,
nigdy nie sądziłam, że to pacjent ma wypraszać się o potwierdzenie "prawidłowości" zakończenia leczenia,
nigdy nie sądziłam, że nie istnieje odpowiedzialność za leczenie, gdzie w myśl "po pierwsze nie szkodzić" fakty stają się nagle niemierzalne, medycy wysokiego wykształcenia potrafią wydawać sprzeczne opinie.
2. Wg chirurgów szczękowo-twarzowych, wg sędziów, wg specjalistów medyków, w tym ortodontów w Polsce - mieszczę się w normie.
moje wnioski2:
znajomi tzw "królika" są wszędzie,
reklamowana "pomoc" medyczna jest naszpikowana biznesem, marketingiem nowej kategorii, klasy gdzie punktuje się "zdrowotność" pod kątem w pierwszej kolejności estetyki zewnętrznej, nie wnętrza i diagnostyki,
pojedynczy specjaliści potwierdza, że polskie standardy są jakie są, normalnie i, nieliczni wykształceni lepiej lekarze, przeprowadziliby leczenie inaczej - obecnie jest za późno,
3. Sprzeczności, które póki co biegli sądowi, i inni medycy zamiatają pod dywan. Jak długo tak się będzie działo ? Pewne wyroki są niezawisłe. Cierpienie jest nieskończone.
moje wnioski3:
Trochę ciężko o wnioski. Takie nasze prawo, takie nasze życie.
4. Sprzeczne "reklamowane" skutki (wy)leczenia wady zgryzu.
moje wnioski4:
Mówi się - wzrośnie pewność siebie; u mnie - byłam nieśmiała, ale miałam charakter, i hardość ducha; od niemal dwóch lat jestem zdekoncentrowana w pracy, zgłosiłam chęć zmiany stanowiska - zostałam tym przeszeregowana niżej o "dwa poziomy"; ogółem nie czuje się zdolna, a kiedyś ponoć byłam zdolna i ambitna, dość dobra organizacyjnie; czuje się niepotrzebna, łatwo zastąpiono mnie na dawnym stanowisku, łatwo zastąpią na każdym następnym - 9 lat pracy do kosza. W sumie nikt nie jest niezastąpiony, ale po 9-ciu latach, idąc z własnej inicjatywy, a w sumie bezsilności do zmiany: z jednej strony mogę być ciut dumna - wychowałam dobrego zastępcę, z drugiej - wywlekłam prawdę o moich "zdolnościach", nigdy nie byłam znajomą "królika" teraz tylko czyny, nie "piękne słowa", tylko czyny są wagą tego co się zadziało. Zero ambicji i motywacji. Krzywda w czynach x 2.
mówi się - będziesz zdrowszy, funkcjonalniejszy; u mnie - miałam funkcjonalny zgryz przed leczeniem (mimo diagnozy: zgryz otwarty+progenia), od operacji wady zgryzu mam problemy z dziąsłem, obecnie dziąsłami i kośćmi w przednim odcinku żuchwy. Stan leczony od dwóch lat, bez rezultatów poprawy, a są efekty pogorszenia - dla sędziów niewidoczny, niemierzalny (chyba temu, że brak badań CBCT sprzed operacji). Możliwe, że rychłej utraty zębów siecznych żuchwy i nadal II klasę szkieletową zgryzu. Nie gryzę. Biegli sądowi orzekają, "w końcu nadal nosi Pani aparat ortodontyczny".
Przed operacją gryzłam, przed leczeniem ortodontycznym nie miałam problemów z dziąsłami, ani z przyzębiem. Odnośnie kości podtrzymujących zęby - brak badań sprzed leczenia, m.in. badań CBCT i ścisłej kontroli periodontologicznej. To ostatnie orzekł u mnie, jako niezbędne jeden z prof. periodontologii, po obejrzeniu badan płaskich RTG sprzed założenia aparatu.
mówi się - będziesz zdrowszy, funkcjonalniejszy; u mnie - mam problem z "bródką". Stałe napięcie w mięśniach bródki. Badan po operacji nikt nie zalecał. Fizjoterapii również nie zalecano, miało się samo regenerować, niby organizm ma taką właściwość. Czytając różne fora pacjentów po operacji wad zgryzu, pewne zabiegi: masaż, ultradźwięki, magnetronik, terapie na ścięgnach - udało mi się zorganizować (tylko odpłatnie). Nic nie pomogło.
mówi się - będziesz zdrowszy, funkcjonalniejszy; u mnie - mam problem z "bródką". Uskarżając się po 2,5 roku od operacji chirurgowi, który mnie operował. Uzyskałam odpowiedź "czucie wraca", a ponoć miało wrócić max po 2 latach. I nic, twierdzi żebym się "ogarnęła". Koniec końców, przekierował do fizjoterapeuty (po takim czasie, i płaczliwym ryku w gabinecie i poczekalni), fizjoterapeuta daje karteczkę z zapisem badan EMG ... po 2,5 latach ... sama takie zrobiłam po 3 miesiącach po operacji, i już było coś nie tak, ale to tak szybko ... w końcu chirurg mówił, że samo się zregeneruje. A obecnie - obecnie badań mi nie zrobią, bo mięśniowo bródka się "rusza" (robię dziubki, szczerze zęby), czyli EMG (nerwy ruchowe) nic nie wskaże, a badań nerwów czuciowych (ENG) wielu specjalistów od badań neurologicznych mówi, że się nie wykonuje.
mówi się - będziesz zdrowszy, funkcjonalniejszy; u mnie - mam problem z "bródką". A w tym, wygląd. Niby mało znaczący aspekt, ale wielu powie, że poprawił się wygląd. Hmm... z charyzmatycznego profilu lekkiej progenii, pozostał ptasi, zlękniony, całkiem przyblakły i bezpostaciowy profil, niemal jak półksiężyc w pełni. Sama klasa II szkieletowa mówi za siebie - profil jest bliski retrogenii.
Niechaj wszystkim leczącym się powodzi w toku leczenia.
Lekarzom, którzy prowadzą leczenie tak, by pacjenci stali się "wiecznymi pacjentami" życzę by ich bliskich spotkał podobny los - inaczej chyba nie zrozumieją jak to boli, i jak to wydaje się nieetyczne medycznie.
9 LAT razy dwa (18 lat w plecy)
Czemu 9 lat do tyłu ? temu, że 4 lat LO + 5 lat PWR, razem 9 lat wkuwania, bez życia, bez życiowości, praktyki. Potem trauma, na skutek tragedii w rodzinie, i co dalej … obecna praca, początek może i kojący ból, ale kolejne dzieje (9 lat) to niestety nieudolność doboru pracowników do stanowisk. Tradycja, która jest ważniejsza niż kompetencje, znajomości, które usadowią niejednego, a i komunikacja „zaścienna” mająca siłę poleceń służbowych. Może mało wiem o życiu, by jeszcze walczyć o prawdę. Może 18 lat temu też mało wiedziałam, by wić się w nauce, teorii i w końcu stać się pionkiem.
Niejeden mi powie, jak to mało wiem o życiu, i jak to powinnam zacisnąć zęby i trzymać się dochodowego stanowiska, trzymać się tych pionów chyba kariery, które mi powierzono. Wyszłam ze strefy komfortu, wiedząc że organizacyjnie wszystko działa, i jest niesamowicie dobrze, póki co żadnych zapytań odnośnie kierowania wydziałem. Jak będzie dalej?, to chyba tylko czas pokaże.
Może po prostu musiałam udowodnić przełożonym, że byłam osobą na nieodpowiednim stanowisku, a oni broniąc swojego honoru mówią mi w oczy, że jest inaczej. A robią zupełnie co innego. Dlaczego pisałam o czynach ? właśnie dlatego – w oczy powiedzą cuda, pochwalą, jak się jest cennym, uśmiechną się… a co robią? I co zrobią jest tym małym niedopowiedzianym „słowem-czynem”, tym co „okiem serca” się wypatrzy, co widzą wszyscy. Kwestia czy przeciwstawiać się temu co się dzieje dookoła, i jak długo ? w sprawach medycznych kwestia jak długo obija się o sądownictwo, niezawisłość, ile w tym prawdy/sprawiedliwości ? Nie wiem, jak to jest z tymi co idą pod prąd, przeciw większości "zadowolonych". A pewnie dowiem się, gdy w takiej fazie "pod prąd" pozostanę.
Czy byłam odważna rezygnując ze stanowiska ? NIE ! wielu powie jakżem głupia, stanowisko, kasa. W końcu w firmach państwowych z taką rangą można nieźle zarobić, zrezygnowałam z podwyżki niemal 3 tys.zł. Czemu ? bo praca stała się niewdzięczna. Bo układom międzyludzkim, tzw dogadywaniu się poza plecami nikt i nic nie zaprzeczy, a jednak oficjalnie i formalnie wszystko gra. Takie życie. Może dopiero teraz otwieram oczy na to co się dzieje dookoła. Ludzie się dogadują jak w rodzinie, taka tradycja w pracy, przywiązanie do utartych szlaków (w jakimś sensie to pozytyw, w innym prowadzi do stagnacji), a w rodzinie, jak to się mówi, bywa że najlepiej wychodzi się na zdjęciu. Do tego ciągnące się leczenie ortognatyczne, z efektami jakimi w ani jednym calu, ani jednym maleńkim kawałeczku się nie spodziewałam. Nikt się nie spodziewa, że po leczeniu może być gorzej ! Może nigdy więcej nie powinnam walczyć o prawdę. Może po prostu powinnam się zamknąć.
W końcu zwyczajnie, całkiem naturalnie wychodzi mi podporządkowywanie się – to przełożonemu: wszystko oficjalnie poszło tak, że dla niego jest rewelacja, jest zmiana, „królicza” norka nabrała jarmużu, i jest na bieżącej linii, a nie poprzez niechcianego (choć nigdy oficjalnie tak nie mówionego) kierownika… dla przełożonego jest „czysto”; nieoficjalnie – wywlekłam pewną prawdę na świat dzienny, prawdę, którą dzięki demokratycznej większości „tradycji” mało kto zauważy, szybko zapomni. To były dla mnie brudne pieniądze (wiele nieszczęśliwie wydanych na leczenie ortodontyczne. I po co ?), cieszy tyle, że może kiedyś zarobię więcej, ale na pracy, która będzie moją pracą, moją prawdziwą pracą. I może wtedy, wtedy właśnie, takie pieniądze zainwestuje w 100-krotnie lepszy sposób
A może po prostu pisana jest mało dochodowa praca, i celowy brak funduszy na np. prywatne leczenie, w sumie to liczyć trzeba na własne zdrowie, ile kroć mało by się miało, jak człowiek się dzieli z drugim, to czasem w tej biedzie jest lżej. O dziwo w taki sam sposób, mówią ludzie, którzy zarabiają więcej niż średnia krajowa ... "bo pomagać, to oszczędzać?"
Całkiem naturalnie wychodzi mi wczytywanie się w myśli innych, i chęci w jakiej chcą działać – tak wyszło parę zabiegów chirurgicznych. Tu kończąca się kariera jednego chirurga, kolejnego słabe doświadczenie. O obydwu sprawach nic nie wiedziałam, ale jednak chęci, które chirurdzy mieli były silniejsze, miały większe przebicie, przez co nawet przez myśl mi nie przeszło, by szukać pomocy gdzieindziej. Byłam pewna, że za tak silnymi chęciami będzie szedł profesjonalizm i kompleksowa opieka medycznej. A gdzieś bokiem toczyły się chyba rozważania jaka wpatrzonym można być w chirurga... dziwne, u mnie raczej wpatrzenia nie było - była chęć rychłego zakończenia leczenia z własnymi zębami i normalnymi funkcjami. Pierwszy przypisany mi chirurg, miał miano młodego przystojnego kawalera poszukującego żony ?!? tak mówiono w jednym gabinecie ortodontycznym, gdy spostrzeżono do kogo mnie zakwalifikowano. Z tych i innych powodów poszukiwałam innej opcji na operacje - wyszło u dobrze opiniowanego przez pacjentów, starszego chirurga, do którego po ponad dwóch latach od operacji przyjechałam by powiedzieć jak jestem z działań po-operacyjnych i operacji niezadowolona (nie obyło się bez emocji, ogółem sprawa mojego leczenia ortognatycznego jest dla mnie często ciężka emocjonalnie do opowiadania, pewnie też temu tutaj pisze tą historię)
Ponoć nie wypada się samemu krytykować. Ponoć brzydko jest źle o sobie pisać. Ponoć to człowieka przygnębia. Miałam długi czas (18 lat) na konstruktywną krytykę, w pracy niemal 10 lat, ani słowa. Tylko domysły „ze ścian”. Dopiero teraz widzę, jak część pracowników się zmieniła, jak sobie mogą przybić piątkę „udało się”. Gdzieś tam jednak mnie to cieszy, bo być może mój krok wstecz był dla nich krokiem dla rozwoju. Mój krok wstecz tu się udał, mimo ze widzę poprawę u innych (ich łatwość w określaniu że sobie poradzą, zupełnie jestem im nie potrzebna), jednak mnie boli – chyba temu, że to ja wywlekłam prawdę na świat dzienny. Chyba temu, że widząc mimo to zmianę u innych jakoby na „lepsze”, oficjalnie nikt tego nie potwierdzi ("póki co"), ani nikt nic mi nie zarzucił … życie jest okrutne, wiem jak odchodzili inni, i wiem jak wtenczas ich punktowano na minus. Nigdy w twarz, tylko pokątnie.
Dodam, że już się zaczęło ... takie tam, jak to dziwnie przebiega w firmie droga awansu... Ojj dziwnie, np. zapowie się że chce się odejść z firmy, i nim się faktycznie odejdzie (nim poda się pismo rezygnacji z pracy) już proponuje wysokie stanowiska innym osobom, a czasem wręcz wręcza rychło awans ... nim oficjalne zrezygnowałam ze stanowiska kierowniczego, było dwóch kierowników ... dla dobra biurokracji nie podpisałam zmiany stanowiska z datą, w której to się zadziało ... powrócić nie chciałam, a zmiana ... ahhh ta zmiana 
Przy rezygnacji pisałam o kiepskiej komunikacji, po to by wywlec fakty: inni kierownicy działali na moim dziale bez mojej zgody, realizowali zadania uzgodnione z moimi pracownikami, moi pracownicy realizowali zadania powierzone przez inne działy bez choćby informacji dla mnie; gdy poprosiłam by przekazywano mi takie informacje, zarzucono że zabraniam wykonywania zadań. Koleżanka/kolega Dyrektora, mojego przełożonego, osoba mająca niepotwierdzone problemy z alkoholem, a mój zastępca prędzej wykonywał polecenia innych niż moje. Informacja o alkoholu była z kadr, a także od innego dyrektora, a ja nosa do takich spraw nie mam ani krzty, nie byłam wstanie takiego stanu wyczuć, wyczaić ... Gdy po rezygnacji chcę dokończyć te zadania (aktualizacja instrukcji), bo aż wstyd pewne sprawy zostawiać otwarte, skoro moja zastępca ich nie wykonał, nagle pojawia się wiedza, że to ja słabo komunikowałam, że „kolega” nie wiedział o instrukcjach (normalnie szok! technolog działu, i o instrukcjach na głównie odwiedzanym stanowisku nic nie wiedział). Powstaje znak zapytania, jak to taki „kolega” zostaje kierownikiem - tutaj moja wina - sama taką opcję zaproponowałam, dyrektor po prostu ją przyjął. Uznałam, że kogoś powinnam podać, inaczej mógłby pozostać "niewidoczny" problem. Z jednej strony dobrze, bo nic nie ukrywałam, wszystkie dokumenty z opisami pozostawały w szafach, o wielu sprawach był na bieżąco. Z drugiej strony widać z jej strony stronnicze nastawienie, nie tylko do mnie jako kierownika, a także i jej poprzedniego przełożonego (z małą różnicą, w poprzedniej komórce była większa rotacja pracowników) - tu chodzi o fakt, że istotnie byłam niepotrzebna w dziale, był czas gdy zastępca mógł się mnie dopytywać o organizację działu - a tu wow nie ma pytań, można to odebrać tak, że moja rezygnacja była wpasowana w czyjeś zamierzenia, a na pewno moje własne
czasem czuje się, że już gdzieś jakoś nie pasujemy, coś jakoś nie gra, nikt nic nie tłumaczy - tylko wymaga ... Zwolniłam miejsce dla dobra pracowników produkcji. Tym niemniej zarzucono mi kiepską komunikację, poniekąd pewnie ją widać po tym, jak nieskładnie opisuję te zdarzenia. Poniekąd wpojono w pracowników produkcji, że ich nie lubię - wszystko musi mieć swoją kolej... I drugie instrukcji nie wydano, leżą u dyrektora na biurku. Wcześniej nikt ich nie aktualizował, a obecnie jakieś uwagi? niepisane, nieoficjalne uwagi? Można by wyrokować, że gdybym teraz zwolniła się z tej pracy, aktualizacja by wnet się pojawiła, oficjalna, podpisana – tyle, że przez kogo innego.
Leczenie ortognatyczne w jakiś sposób mnie zdruzgotało. Jeszcze ponad rok temu, miałam pewne sygnały, że chyba jednak coś nie tak się w pracy dzieje.
Jeszcze, gdy toczyły się moje zabiegi, gdy jeszcze myślałam i wierzyłam, że dziąsła / przyzębie da się uratować. Mając zabiegi byłam kilkakrotnie na zwolnieniu chorobowym. Teraz sięgając pamięcią drobne sprawy mi umykały… jak to zastępca, bez żadnej informacji do mnie kazał wyrzucić szereg dokumentów, które są nadal na moim stanie. (jest szansa, że jednak da się zdjąć z mojego stanu, ale i niepokój czemu od ponad miesiąca nic się nie dzieje w kierunku uregulowania przypisanych odpowiedzialności i dokumentów do wydziału, z którego mnie przeniesiono)
Mimo, że wiele z nich zapewne już nie ma użycia w produkcji, to jednak nikt ich nie spisał, jak leżały w kartonie, tak poleciła/ł by je wyrzucić. Wiedziała/ł, że są na moim stanie. Widać moje stanowisko nie miało dla niej znaczenia, żadnego znaczenia. Sama z tego konsekwencji nie wyciągnęłam – pewnie powinnam jej polecić by odszukała/ł w papierach/spisach, co to były za dokumenty. Nic nie zrobiłam, tylko w pamięci zostało. Po rezygnacji, dokumenty na moim stanie pozostały na dziale. Pobrać nie mam ich gdzie, bo siedzę w innym dziale, mam przydzielone tylko biurko, krzesło i laptopa (żadnych formalności materialnych przy przeniesieniu do innego działu, takie ot "zasady"). Poza tym, nie mam doczynienia z większością tamtych dokumentów – nim je zlikwidują, wydaje się, że powinnam je zdjąć ze swojego stanu. Choć tyle jeszcze zdążę. Porządek być powinien. No i po dwóch miesiącach udało się te sprawy doprowadzić do porządku.
Nie ma to jak wystukać sobie chyba pewien rodzaj nieudolności życiowej, możliwe że skrzętnie go ukrywam. A i też dodać w samo-krytyce, że chyba jestem nie-robem wiec niby czego mogłam się spodziewać. W leczeniu ortognatycznym, mimo jego oddziaływania na tkanki przyzębia, żadnej informacji na czas od lekarzy prowadzących nie otrzymałam, równolegle w pracy oddziaływania międzyludzkie, niepisane uzgodnienia stawiły na szalupie moją wartościowość – nie tyle własną, która spadła poniżej zera, a tyle coraz trudniej o wiarę w drugiego człowieka. Nie wiesz na co liczyć ? Licz tylko na siebie ! nawet poniżej zera, to nadal liczba, a nie fluktuacja o nieznanej częstotliwości.
Krok wstecz w medycynie – chciałabym, ale tu się nie uda. W medycynie zadziało się bezpowrotnie. To i tamto wszyscy wmieszani szybko zapomną, co najwyżej w pracy wypomną (jak zwykle) jakiego bałaganu niby narobiłam. Zwyczajna sprawa, choć boli. Prosiłam o porządki, to nic nie mówili – sama wszystkiego nie chciałam układać, bo nie tylko ja z dokumentami miałam doczynienia, ale swoje poukładałam. Nikt w biurze papierów nie chciał przeglądać, układać, a teraz wielkie porządki … prosiłam, to mnie „olewano” – chyba tak mogę to nazwać, a zrezygnowałam - i się dzieje… Mimo, że moja następca mnie o nic nie pyta. To na dziale się dzieje ("za plecami"). Takie to wstrętne. Ale niech się rozwijają, widać dla takich ludzi świat jest stworzony. Dla takich i ich znajomych (królicze towarzystwo, królicza norka). Innych, podobnych do mnie, zesłano tu do narzekania, bólu, niechęci do współdziałania, rozmów, niechęci do dzielenia się sobą, bo niby jak… ? A w duchu nazywam to prawdą, czyż to również nie jest kłamstwo ?
Wstrząs. Dziewięć lat szkolnictwa. Trauma. Ok półtora roku ciągłości szkolnictwa i praca. Dziewięć lat pracy. Dziewiąty rok leczenia ortodontycznego rozpoczęty... siła przyciągania jest niebywała. Jak w kolei ciągu napiszę coś "tragicznego" - oskarżą, że przyciągam zło; jak zacznę afirmować sukces - wmówię sobie nieprawdę, dla innych będzie to budujące, ale czemu mam sobie wmawiać afirmowany sukces ? że max osiągniętej kasy, było takie jak sobie zapisałam kiedyś na kartce. WOW. Zgadza się, ale tylko liczba. TYLKO LICZBA. Ale kolejne dziewięć lat się kończy, koleje losu pokazują jak źle się dzieje. Na poprawę liczę od ponad dwóch lat - długo i zbyt ciężko się tak funkcjonuje. Obrzydliwe jest to, że wyrzuciłam swoje żale i cierpienie osobom-chirurgom-operantom, które mojej udręki się przyczynili. Poczułam ulgę, a jednocześnie jest mi źle i smutno, że o takich sprawach się mówi, się wyrzuca, gdy już nie ma sił ich w sobie pomieścić. Mój smutek nie minie, a wydaje mi się, że przy takim zawodzie jak chirurg, takie emocjonalne wyrzuty od pacjenta pewnie spływają - jedna niezadowolona (może i parę kolejnych), co im po tym. Nic w koncu nasze ustawodawstwo na to pozwala, a tu chodzi m.in. na słabe kształcenie a operuj jak na linii produkcyjnej. Mimo, że pełnej miary (diagnostyki) sukcesu nie ma, to w dokumentacji opisują "zabieg przebieg pomyślnie". Nic tylko dopisać "pacjent -mimo wszystko- przeżył". Czas płynie, wszystko płynie...
Może kiedyś się zdziwię tym co wyżej, może sobie przyklasnę, może ryknę wielkimi łzami, … może przytulę się do ziemi, do chłodnej słodkiej ziemi.
Do opisu powyżej wprowadzę parę modyfikacji. Po przeczytaniu tekstu po pewnym czasie, zauważyłam drobne przekręcenia myślowe. Może to oznaka problemów komunikacyjnych ?
Nim cokolwiek poprawie, podziękuje za to, że obecny pracodawca ściągnął mnie ze stanowiska kierowniczego. Jakbym tego nie odczuwała, to był prawidłowy krok dla organizacji.
A po kolejnym pytaniu "a do czego się nadaje?" można zostać zlinczowanym, przecież nikt nikogo do niczego nie zmusza (max il zaprzeczeń w jednym ciągu), każdy wie po co? i w czym jest dobry, i to właśnie robi, a tez i taka prace wykonuje. Może nie każdy ma tak dobrane stanowisko, ale każdy znajduje w tym co robi swoją misję, cel i przeznaczenie. A gdy ktoś tego nie znajduje ? gdy kolejna nagroda finansowa za pracę wydaje się bezsensowna, kolejna podwyżka dla nielicznej (poniżej 5%) grupy oddziału też nie wiadomo za co.
W sumie ciut domyślam się za co ?, za to że podwyżkę miał otrzymać projektant z innego działu, do niebagatelnego wynagrodzenia na moim poziomie, no i trzeba było mnie podwyższyć jako kierownika, by hierarchię wynagrodzeń utrzymać … i może miało wpływ to, że awansowałam własnego pracownika ? choć to drugie to dziwne – bo, awans i podwyżka dla mojego pracownika był jak najbardziej zasłużony.A kolejno wymaga się czegoś jak "bycia pionkiem" typu "stado bydła tak robi, to Ty też masz tak robić" mimo braku jasnych wytycznych, i ani jednej cechy "że tak było wcześniej, i zawsze" - bo nie było nigdy. Kiedyś może uznam, poddam się trendowi, że bycie pionkiem gwarantuje życie niczym "pączka w maśle". Na szczęście niektórzy pozostają orłami do końca, mimo że przez innych mogą być uznani za nielogicznych, nie komunikatywnych ... czemu? chyba tylko temu, że mają mniejszy zasób słownictwa, są mniej przebojowi, mniej otwarci.
A zapewne najbardziej zasłużoną podwyżkę otrzymała moja była zastępczyni, tylu i takich spotkań z dyrektorem mogę pozazdrościć
(a w sumie nic się nie zmieniło, wcześniej też ja prędzej dyrektor wzywał i ustalał pewne zadania bez mojej wiedzy, by mi gdzieś na korytarzu wspomnieć że są takie i takie zadania... coś tam na korytarzu bez wytycznych i mowy, że jakiś zespół do "czegoś" został powołany, w można uznać, potajemnych spotkaniu wtajemniczonych), ale i ze spokojem przyznać "po co było te niemal 5 lat kierownictwa, i 4 jako zastępca, po co?". Zazdroszczę też tym, którzy potrafią powiedzieć "nie" za w czasu dla stanowiska, które głownie kasą może kusić. Obecnie kasą kusi, gdy ja się nim stałam, zarobki były niższe niż obecnie świeżo przyjmowanych technologów, planistów, normistów. Kasa niszczy? tak się zadziało i niewiadomo jak się skończy - leczenie ortognatyczne (bardzo enigmatyczne), i chyba podobnie z obecnym taryfikatorem ... Niezdrowa kasa niszczy.
Dodam tyle, że doprowadziłam do wzrostu produktywności na wydziale, do takiego poziomu na jakim mi zależało, przy jak najmniejszej ilości wypracowanych nadgodzin. Miałam na tyle zdyscyplinowaną załogę, by pisać wniosek o lidera roku dla całej załogi (w rok później odeszłam), i wiem że jest na tyle zdyscyplinowana by kolejny kierownik - znający choć trochę statystykę i matematykę poradzi sobie z jej prowadzaniem. Do swojego dodam, że planowanie zasobów materiałowych, które były na stanie wydziału, było i pewnie jest nadal domeną samej produkcji. Tym bardziej planowanie harmonogramów dziennych, czy potrzeby zatrudnienia pracowników to domena produkcji, inne działy dla swoich podliczeń prowadzą tabele czasu normatywnego (pracochłonności) dla poszczególnych wyrobów. Porównania w tej kwestii do czasu rzeczywiście przepracowanego na danym wyrobie nie ma, jest porównywany do całości produkcji oddziału - grubaśne porównanie. A mimo wszystko wiedzie się dyskusje o tym, który to wyrób jest bardziej lub mniej rentowny. Są dane ku tym dyskusjom, ale brak wskaźników (możliwe celowo), a same dyskusje chyba niestety prowadzą działy poboczne, bądź fonicznie, bądź zaściankowo. Wiele lat dobrze się kręci w jednej "kupie" to chyba lepiej niech tak zostanie, wzrost szczególności mógłby niepotrzebnie zainteresować niepożądane osobliwości.
A teraz zmiana ku moim ortodontycznym zmaganiom. Chyba pojawia się problem. Lekarz prowadzący ortodontycznie jakby się trochę miesza. Nagle zwraca uwagę na moje zaburzenia czucia w bródce, niejako wiążąc je z recesją dziąseł na siekaczach dolnych ?! Dziwna, dziwność. Raz żaden periodontolog nie potwierdził zaburzeń w zakresie przyczepności dziąseł, efekt pociągania był negatywny dla wszystkich specjalistów, którzy go przeprowadzili. Dwa zaczęła się, można chyba uznać wtrącać w zabiegi - mające być przeprowadzone za moją kasę, prywatnie - zabiegi, które są chyba ostatnią możliwością do odzyskania czucia w okolicy bródki. Mają być płatne, żadnej pewności, a moja lekarz prowadząca zarzuca że nie dbam o siebie tak przeciągając chwile rozpoczęcia zabiegów.... jaka opiekuńcza, ciekawe jest tylko to, że sama wcześniej tych zabiegów nie zaleciła. Polecenie mam z innej "ręki". Moją lekarz prowadzącą chciałam poinformować o moich zamiarach, i tyle. Informowałam o wszystkich zabiegach na dziąsłach, i co ? przy jakimś szkoleniu - chyba z zakresu periodontologii - moja lekarz prowadząca, naopowiadała periodontologom że jak to chodziłam (niby sama, bez jej wiedzy) do chirurgów szczękowych na zabiegi na dziąsłach. A wszystko mówiłam, ani razu nie odradziła, ani razu nie poleciła lekarzy ze swojego centrum. Wręcz przygotowywała moje zęby dodatkowo stabilizując ich ustawienie.
W czym podejrzenie problemu ? w tym, że powstaje dylemat co dalej z stabilizacją moich zębów, głównie siecznych żuchwy. Coraz częściej pobolewają/uwrażliwiają się. Mimo, że w centrum medycznym lekarz prowadzącej znajduje się tzw "periodontologia" - nie mogą mi tam założyć tego co sugeruje moja lekarz, tj jednego z wariantów retainera periodontologicznego. Dodam, że kilku wysokiej rangi periodontologów z kraju odradzało mi ten typ retainera, z powodu możliwości pogorszenia się higieny, gdyby retainer był typu odstającego od zębów, albo szybszej utraty zdrowych zębów, przy nawiercaniu w nich rowka - co dla pacjentów bez paradontozy, w miarę młodych jak ja - jest mało wskazane. Tamci periodontolodzy sugerują założenie retainera ortodontycznego, i obserwacje co zadzieje się w ciągu ok 6 miesięcy bez aparatu. Pewien periodontolog wstępnie uznał, że założyć mógłby retainer periodontologiczny, ale potrzebuje konkretne skierowanie od lekarz prowadzącej, raz na możliwość ściągnięcia aparatu, a kolejno założenie retainera. Nie było zgody na odwrotną kolejność tj periodontolog zakłada retainer, a na kolejnej wizycie lekarz prowadząca ściąga aparat, kolejność którą życzyła sobie moja lekarz prowadząca. Dlaczego periodontolog tak nie chciał. Uznał wstępnie, że nie chciałby by ingerowano siłami (przy ściąganiu aparatu pewne siły wywierane są na zęby) na retainer poprzez zęby, po tym jak już retainer będzie założony. Ponoć mogłyby powstać mikropęknięcia, a chwiejność zębów jest obecna ... coraz trudniej o pozytywne nastawienie do wyniku końcowego tego leczenia.
Aż dopisze, po nie wierze co czasem czytam tu i ówdzie. Ciekawa rzecz się dzieje, że to tzw planowanie produkcji zajmuje się nadzorem i tworzeniem dokumentacji. Gdy w którymś momencie wywlekłam temat słownie, powstało wielkie oburzenie. A tylko powiedziałam jakie są fakty. Do tego pięknie przypisywanie sobie planowania zapotrzebowani materiałowych kątem przychodzących zamówień, poniekąd działa dla dużych serii zamówień (z doza zapasu na magazyn, którym już przygotowanie nie nadzoruje), przy mniejszych już się jakby gubi, i działa "telefon z produkcji" a nie wyliczenie, że tego i tamtego brakuje, bo wydano tego i tamtego tyle i tyle, a wykonano tyle... A co do nadzoru ... całe moje życie zawodowe byłam przekonana, że produkcją nadzorują osoby pracujące w nadzorze na tej właśnie produkcji - a tu takie zaskoczenie, poniekąd decyzję rezygnacji ze stanowiska kierowniczego, niby moja decyzja, ale jednak coś wisiało w powietrzu ... skoro dyrekcja na takie działania dopuszczała, a nawet nowych ludzi się zatrudniało... i brakowało jasno dla wszystkich określonych wytycznych czym dane komórki się zajmują. Są takie wytyczne, schowane w jakiś aktach, ale ludzie robią swoje ... bo tradycja ? ... bo wytyczne są do kitu ? ... papier wszystko przyjmie, również moje wypisy są tego poświadczeniem. Mogę się bać ?! ano mogę, w końcu pisze tu o swojej niemal "całokształtnej" nieprzydatności ?
Zastanawiające czemu tak rzadko są inwentaryzacje, przecież to przygotowanie produkcji powinno zabiegać by wykonywano je częściej, produkcji na tym nie zależy .... no ale przecież przygotowanie nie bazuje w dużym stopniu na inwentaryzacji, a na informacji telefonicznej. Pamiętam, gdy byłam temu przeciwna to i tak wykonywano telefony - przecież nie jestem w stanie nad tym prowadzić ścisłej kontroli - tradycja, ludzie wyuczeni do działań na telefon. A wdraża się system informatyczny na przygotowaniu produkcji ... serio, to dla mnie nie ta kolejność. Najważniejsze że i tak, czy siak wszystko funkcjonuje, kontrole nie są obce, wszystko papierowo i dokumentacyjnie gra

magiczne fix ... samo życie, bez logiki ... a wygrywa ten co ma więcej szczęścia, jak w piłce nożnej. Na jakiejkolwiek pozycji by się nie grało, wygrana to wygrana ! jakkolwiek kto odbierze te zapisy, czuje się poniekąd wygraną, mam obraz funkcjonowania organizacji z różnych poziomów jej komórek. Mimo, że znałam sporo osób z tej firmy (w końcu to niemal 10 lat) - dopiero, gdy siadłam obok innych stanowisk zauważam, jak wiele spraw działa zaściankowo, jak lichym dokumentem jest ta dokumentacja ... a może to właśnie daje siłę i moc sprawczo-wykonawczą firmom tj więcej zaściankowości, a mniej oficjalnych dokumentów - chyba z serii organizacji produkcji, współdziałania i komunikacji ? Dopiszę, by ktoś źle tego nie zrozumiał - ustawowe papiery są, odpowiednie prawne sprawy jak najbardziej są na miejscu zachowane!. Dziękuję za tę zmianę, i możliwość losowi, dzięki niej mogę m.in. wykorzystać i pogłębić swoje projektowe zdolności, niestety tylko na papierze milimetrowym, no ale i do tego trzeba mieć odpowiedni poziom wyobraźni przestrzennej. Do tego praca poza zaściankowością dość dobrze mi służy, tutaj już nie trzeba doszukiwać się logiki, wykonuje się co zlecone, jasne, klarowne, zgodne z karta. Odpowiedzialność znana, daleka od współodpowiedzialności, czy innym działaniom.
http://lifehacking.pl/27-zdrowych-nawykow-szczescia/
Tak dla siebie, może też kogoś kto to czyta, wypisze pewną sytuacje, która widocznie kreowała moją rezygnację - po niepowodzeniach w zabiegach, naprawdę pogrążona, nie widząca szans na poprawę, serio serio z tej strony, takich ludzi niby klepiących po plecach (dyrektor i otoczka) jak o jest dobrze, jak się jest dobrym pracownikiem, a potem bez argumentów i słowa rozdziału pewnej nieciągnącej się dyskusji między mną a drugim kierownikiem. Aż chce się powiedzieć, przykre mieć przełożonego stąpającego ponad ziemią, bez umiejętności rozdziału konfliktu, a sformułowanie "dogadajcie się" ... po długiej i bezowocnej wymianie zdań, cała znał sam przełożony ... i nic... nic, w sumie poza zaściankowością. Mówi się, że w wysokich zarządach dyrektorzy prezesi dobierają sobie swoich ludzi do kontaktów bezpośrednich, śmiem rzecz że w mniejszych organizacjach jest identycznie. Czasem trzeba to tylko uwidocznić, czemu to robi pracownik spoza "króliczego grona" ale w nim się znajdujący, czemu z jego strony szła inicjatywa zmiany stanowiska ? czemu na koniec wyszło, że nie lubił swoich pracowników ? pracowników, których podał do konkursu lider zespołowy ? czemu to ten kierownik miał udowodnić jak jest traktowany, ufaktycznić jak podchodzą do niego z małą dozą potrzeby ? urzeczywistnić, że mimo powierzonego stanowiska był coś w gres śmieciem, któremu uzgodnienia na naradach z jego pracownikami (ale bez zaproszenia samego kierownika) przekazywano mu gdzieś przypadkiem na korytarzu, tak na zasadzie "jakby Ci pasowało, ale to nic ważnego" - po czym okazało się że wyznaczony został zespół pracowników (w tym z mojego działu) i mieli "priorytety" do wykonania...
A teraz taka sytuacja:
Kolejny miesiąc produkowania, długi czas - paromiesięczny - po ostatnim zabiegu chirurgicznym. Zwykły dzień, trochę papierów do wypełnienia, a tu telefon do technolog (byłam jeszcze kierownikiem) coś tam rozmawiała. Po zakończeniu jak zwykle, nic nie komunikuje, ale był z lekka podekscytowany. Po chwili pytam czy to coś ważnego, bo sama niekoniecznie mi komunikował co i jak (zbyt dużo tajemniczych telefonów dostawał, by czasem wiedzieć co może, a co nie może mi powiedzieć - taka ot funkcja kierownicza, odczuwam to dopiero teraz jak długo mnie tam nie ma ... hmmm). To wydukał, że umówił się z jakimś producentem urządzeń, które może by wspomogły pracę na produkcji, ale wiemy (?wiem, z tego co się orientuje) że są drogie i raczej ekonomicznie nie będą miały uzasadnienia do zakupu. Tak czy siak, umówił się nic nie uprzedzając. No dobra, dwóch Panów przychodzi. Przedstawiają się, pytaniem czy nie przeszkadzają, mnie trochę wzięło na szczerość i stwierdziłam, że trochę tak, bo nie miałam informacji o ich wizycie. Ale możemy posłuchać co takiego nam przywieźli. Prezentacja się zaczyna. A technolog co rusz wychodzi z gabinetu ... nosz, by jej te robaki w dup... się teraz uaktywniły. Zaprosił (co więcej, jak się później dowiedziałam, za pośrednictwem dyrektora - tosz ten, mój przełożony, też mi tego nie mógł powiedzieć) a potem unika spotkania. Wyszedł, jeden, drugi raz, ... za każdym razem czekam z Panami w milczeniu, aż się pojawi. Po trzecim, wstrzymuje i mówię, że czekamy specjalnie na Panią z kontynuacją prezentacji. To trochę się ogarnął, ale widać jakby był chyba "wczorajszy", czuć nie było, ale zachowanie bardzo unikowe. Tylko temu, że czuć nie było, to żadnych rozmów w tym kierunku nigdy nie prowadziłam. Ale sam fakt tego spotkania, o którym miała informacje na e-maila parę dni wcześniej, i ani słowa komunikacji ... z jednej strony dobrze, że sobie przypominam te fakty, z drugiej cóż mogłam zrobić więcej niż osobiście wytknąć jak nieelegancko postąpił. Przyznał, że zapominał, i tyle. Mało ważne spotkanie, mimo że kontakt można było utrzymać, to technolog nic więcej w tym kierunku nie zrobił. Zapomniał.
Dyrektor już jest otoczony swoimi "królikami" więc zapewne więcej takich "przypadków" "wczorajszych" zapewne nikt nie wyniucha, Poza tym o takich "wczorajszych" w wielu przypadkach są takie rubaszne, zabawne rozmowy, i jakże się współczuje tym zmęczonym ludziom tymi "wczorajszymi wypadami" i jakoby niedospaniem...
Jedno co mi się podsumowuje samo. To w tym wszystkim jestem chyba dobrym obserwatorem. Nade wszystko chce dobra pracowników ("moja była" produkcja w dużej mierze jedyna-pozytywnie- w swoim rodzaju), i dobra tych których może spotkać coś podobnego jak mnie od strony medycznej.
Ortodonta w tym wytknęła mi że przez to niby mało dbam o siebie, bo odkładam zabieg akupunktury ... hmmm RAZ ortodonta mi go nie przepisała, DWA ani słowa w dokumentacji leczenia ortodontycznego czy chirurgicznego nie ma o zaburzeniach czucia w bródce, TRZY lekarz prowadzący leczenie ortodontyczne buduje wizje, że akupunktura wpłynie na moje dziąsła (nie mam zapalenia dziąseł) - a jest to zabieg na zaburzenia czucia w bródce, nie dziąsła - efekt pociągania dziąseł jest ujemny, CZTERY lekarz prowadzący leczenie ortodontyczne nie ma bladego pojęcia jak dbam o siebie (mam dobrą higienę, tak jamy ustnej - o której doktor sama w taki sposób się wypowiada, jak ogólną, nie farbowałam włosów, no ale co to ma do rzeczy, podobnie brak makijażu), a powinien wiedzieć doskonale jakie są efekty/wyniki leczenia, mierzalne wyniki, a nie ta takie, i wyłącznie takie, to jak się Pani czuje - a jak nawet mówię, że siekacze dolne bolą, to słyszę odpowiedź "no przecież, leczenie ortodontyczne nadal trwa", nigdy tak często nie bolało. Obecnie przy każdej wymianie łuku. Pewnie po raz kolejny muszę spytać o realną możliwość zachowania zębów siecznych żuchwy, na jak długo ? i co dalej ?
I ponownie. Ponownie chyba z żalem, jakkolwiek kto odbiera moje wywody żal w nich też zapewne wybrzmiewa. A co teraz ? taka dziwna, dla mnie niezrozumiała sytuacja, dziwna, normalnie nijak tu wiem jak do mnie pasuje brak komunikacji, skoro od mojego przełożonego (Dyrektora) nie dostaje informacji o tym, że upublicznia się w zakładzie pracy moją pracę - niedokończoną pracę treści na niemal 40 stron formatu A4 (tylko do przełożonego trafiła ta praca). Nie miałam przykazu konsultacji mojej pracy z innymi działami, nie miałam informacji by komukolwiek ją udostępniać, aaa.... a tu wpierw podejrzewam, że coś wyciekło (podejrzewam, bo niektórzy pracownicy pytają mnie, komunikują do mnie językiem z tej pracy, ale nikt nie mówi nic o samej pracy), a potem zapytowuje samego przełożonego. I co? tydzień ciszy. Kolejno dowiaduje się na jednej produkcji, że mój przełożony przesłał im tą pracę ... i gdzie ta komunikacja zawodzi ?
Dla mnie przykre, czy to tylko tak teraz ? choć z obserwacji tzw "wycieki" też wcześniej były wyczuwalne - często zaprzeczane, ale kto się spodziewał, że z takiego poziomu "wycieka cokolwiek"... ciekawe ile takich spraw mogło wyjść za czasu mojego kierownictwa ? Mogę sobie przybić piątkę, że tak długo wytrzymałam, że tak długo ufałam - w końcu to taka "rodzinna" firma, tak się reklamuje - demokratycznie, tak też większość pracowników uważa.
Jak ufać ludziom ? czasem tylko zmiana może przynieść ukojenie. Jak głęboka ? jak duża ta zmiana być powinna ? trudno określić. W pracy może zmiana stanowiska wystarczy, może nie ? a w medycynie ? - zmiany w medycynie ciężko winić pacjenta, ciężko mu nakazywać zmiany - jak zachować rozsądek ? - zmiany w medycynie - wydaje się, że jednak przydałyby się w pewnych prawnych uwarunkowaniach, jasnych dla pacjenta i użytkowania (medyka) i łatwo egzekwowane w przypadku wystąpienia nieprawidłowości.
A co na to moi bliscy. Na leczenie brak słów. A na te "wycieki" mojej niedokończonej pracy usłyszałam "może chcą Cię docenić, pochwalić co napisałaś" hmm ciekawe, niczym czekam na nagrodę finansową, a w sumie dwie

ta druga za dokończoną wersje pracy. Miło, że tak we mnie wierzą bliscy, ale mój przełożony ostatnio odezwał się do mnie "no chce dziś wyjaśnić Twoje wątpliwości"... i koniec, nic nie wyjaśniono, poza tym to nie tyle wątpliwości, to były otwarte pytania "kto, jak, dlaczego, jaki stopień...." Czekam na kolejna możliwość odpowiedzi. Poza tym gdzieś mi umknął (zbyt te medyczne sprawy mnie przytłaczają), znów umknął wątek na jakiej zasadzie przeszłam na inne stanowisko, nadal nie mam do niego wytypowanych zadań, nadal brak mowy o kompetencjach czy odpowiedzialności. Nigdy się jej nie obawiałam, jeśli była to moja odpowiedzialność za konkretny zakres działań, czy pracowników. Gorzej, a wręcz niedopuszczalne jest gdy w moją odpowiedzialność ingerują pracownicy dla mnie równolegli (albo niżsi) stanowiskowo. Takie rzeczy też się działy. A bardzo ciekawe jak powstają opisy do nowych procedur, które wg teorii mają uporządkować pewne kwestie. A tak wzięłam i czytam co tam postanawiają. I cóż. Tak jakoś biednie. Piszą nowe dokumenty pod obecny "porządek" ... tak trochę jakby ciche, ale oficjalne zezwolenie na obecny "bałaganik" ... czasem tylko tak da się pracować. Ale czy dla wszystkich tak będzie pasowało ?
Oj będzie pasowało, i to wielu. Bardzo wielu. Staż pracy, średnia pracy w tym zakładzie jest nie byle mała. Widac dla wielu tam jest akurat dobrze. A mnie co przyszło ... ? potwierdzenie kolejnego, co takiego. A i otóż. Pisałam w którymś momencie, że opracowałam instrukcje, których z mojego polecenia (jako kierownika) nie wykonał mój pracownik a kolejno został kierownikiem. I co się zadziało ? Od dobrych paru tygodni pytam się przełożonego co z instrukcjami, które do niego wysłałam, co z pracą. W końcu, ponoć przyparłam do muru przełożonego ... nagle znalazło się kilka minut na zapytania, o paru zapomniałam, a wezwana zostałam w innej sprawie na jutro. I co się okazało ogółem: że instrukcje już są zatwierdzone podpisane i hulaj dusza, dostępne na stanowiskach ! i jeszcze mi mówią, że chcieli mi pomóc, że mi tak pomagają. Kurzej mordzie, niby w czym ? że moje prace są rozdawane i podpisywane jak komu pasuje ? i to dzięki mojemu przełożonemu. Już tylko mogę szukać lepszej opcji, tylko i wyłącznie. To tylko taka kropka nad i, której mi chyba brakowało: temu by mi powiedziano, jak to mi się pomaga a potem jak wykorzystuje się moje prace. Żal mi tylko pracowników, ale i to minie, w końcu już w nich wpojono jak to bardzo ich nie lubię.
Baaaa za parę dni dowiaduje się, że jednak zaszła pomyłka i zaktualizowanych przeze mnie instrukcji jeszcze nikt nie przeczytał, albo ... nie ma ochoty zaakceptować? - w końcu już po audicie, a to taka pierdoła. Instrukcje z lat 70-tych nadal odzwierciedlają rzeczywistość.
Ortodontycznie chyba równie kolorowo - to do słów "chyba Pani na zawsze będzie ubrana w ten aparat", które stały się odpowiedzią na moje odczucia, gdy wyjęto łuk (drut) z zamków poczułam mocny niepokój o zęby sieczne, pytałam jak mocno się ruszają, ortodonta mówi że się ruszają. Bez określenia jak mocno. Mówię jak czuje, że gdy mam druty to zęby są jakby stabilniejsze, a ortodonta, że każdy przy ściąganiu drutów czuje zęby jakoś inaczej. To ciągnąć wątek pytam "czemu nie czułam w taki sposób zębów górnej szczęki po ściągnięciu aparatu, mimo że posiadają ruchomość ?" (jaki zakres nie wiem, bo lekarze o tym jasno nie mówią), i tutaj odpowiedzi brak. Jak tu się nie niepokoić ?
Trudno rozeznać jak to co pisze, to co napisałam, zostanie zrozumiane przez odbiorców. Dziwne jest to, że jednak coś w życiu rzeczywistym uległo zmianie. A może tak miało być ? tak, by zostać śmieciem w pracy, tak jakby tylko Dyrektor grał pozory, jakby nic się nie zadziało, po resztą pozostali też. Pewnie wyszło dobrze, jak dziecko we mgle, poszukując swoich zajęć w pracy, patrząc jak docenia się tych "zaangażowanych", jak dziecko we mgle - gdzie w tym, i na jakiej podstawie ocenia się pracownika? Jak można zdemotywować pracownika wynagrodzeniem ? czy to dla samego wynagrodzenia pozostaje się w danej organizacji ? takie to są czasy ? czy kultura organizacji bazująca na "bo tak mi się wydaje" "tak mi powiedziano" "ustalamy na zasadzie około/blisko prawdy" słabo nawiązując do dokumentów systemowych - bo się nie da ?
Jak to się zadziało, że doszłam do tak paradoksalnych pytań ?
Ano powrócę do drogi awansu. Będą tacy co powiedzą, że jak to poprzedni Dyrektorzy dziwnie awansowali niektórych pracowników... gdzieś historia taka pewnie otrze się o moją drogę awansu. To tak, że wówczas przełożeni jakby nie wiedzieli jak mnie docenić (zaczęłam się szkolić w innej dziedzinie, to też był znak, że chcę odejść), i inaczej wtenczas nie mogli, nie było kasy na szkolenia. To szybkim awansem niektórych utrzymali na ciut dłużej. A jak się znalazła kasa, to doceniali tych co byli bliscy emerytury (głownie sobie znanych dłużej znajomych: średnia wieku w firmie to ok 50 lat). A jak już oficjalnie mówiłam o zwolnieniu się, to nie wiedzieli innego dla mnie zajęcia niż te "stare śmieci" - takim stałam się "drogocennym" pracownikiem "specjalistą bez specjalizacji" - ... a wnet, w inne struktury zaczęli zatrudniać nowych pracowników ("znajomych"?). Taka misja zakładu. Wiele lat rotacja na poziomie 5%, może mniej, a obecny rok ? Co okaże ? Co się zadzieje niedalekiej zmianie Prezesa ? W moich aktach nikt nie zauważy, że rezygnowałam ze stanowiska, że to ja prosiłam o jego zmianę. Dyrektor, a mój przełożony, zadziałał tak zmyślnie, że zmiana poszła "oddelegowaniem". A potem tak szybko zmienił Kierownika działu, że mogłam albo być od razu zwolniona (wtenczas mnie to trochę paraliżowało... choć z drugiej strony nie mógł mnie zwolnić. Informacja z Kadr "po czasie oddelegowania wraca się na normalnie zajmowane stanowisko" - czyli moje kierownicze - gdybym odmówiła przejścia na nowe stanowisko, wyszło by "dziko" dla Dyrektora, który już formalnie "załatwił" sobie nowego kierownika ... a potem mi rzecze, że to On mi zrobił "przysługę", że to On mi pomaga ... ), albo przyjąć stanowisko "bez przyszłości": i tak we mnie nie inwestują - prywatnie się doszkalam. Daj Wszechświecie, że w dobrym kierunku, i że jednoczesne wzmocnienie swojej fizyczności (choć ciało jakieś oporne na większe wzmocnienie - wiem, że bywało o niebo lepiej, ot starość) przyniesie plusy.
Nawet nie wiem jak poradzić, by komuś "łatki" na mało efektywne zadania nie przypięli. Nie wiem jak poradzić tym co nie są znajomymi w danym środowisku. Może jakąś radą byłoby trzymanie się dłużej (grubo ponad rok) stanowiska, na które zostało początkowo przyjętym, a awansy tylko po specjalistycznym szkoleniu - a nie tak jak u mnie poszło "na żywioł".
Potem to leczenie ortodontyczne z chirurgicznym. Leczenie na które stale potrzebowałam pieniędzy, temu i zgodziłam się na "awans" bo choć ciut kasy więcej mogłam otrzymać. Ciut więcej, bo i tak mniej niż obecnie przyjmowani "normiści, technolodzy, asystenci". I tak miałam dotrwać do operacji, potem pół roku i po leczeniu. TAKIE PIĘKNE założenie, takie ZŁUDNE OBIETNICE lekarzy !
TRZY LATA po OPERACJI i nadal NOSZĘ APARAT.
ZAWODOWO nie wytrzymałam, bo ILE MOŻNA ?, zrezygnowałam (oficjalnie "oddelegowanie i zdegradowanie stanowiska"), prosiłam o ulgę - jakąś mi dano (zmieniono, zdegradowano stanowisko), ale to takie śmieciowe. Nie dość, że leczenie niezmiernie uciążliwe, i z pozostawioną pamiątką na całe życie - w ogóle NIE jest LEPIEJ po OPERACJI (pisałam o tym wyżej, uciążliwości nie znikają wraz z upływem czasu - co w końcu na "pożegnanie" obiecują w tym kraju lekarze/chirurdzy/ortodonci), to pracuje tylko temu, że przychodzę do pracy. ... gdybym nie przychodziła, nikt by na tym nie stracił, tylko nieobecność ciężko byłoby wytłumaczyć.
Nadal nie wiem, czemu o tym piszę. Ogółem chciałam się podzielić przeżyciami, o których tak niewiele mówię w realiach. Dlaczego ? bo są przykre. Historia ta jest niemal nic nie warta. Zapewne mało kto by postąpił tak jak ja. I może właśnie temu, temu by NIKT tak nie działał, by nikt tak swoim losem nie kierował, ja o tym pisze ?!
Na odchodne dodam, że mimo dobrych kilku lat męczarni w pracy (to chyba dobre określenie), ostatni rok kierownictwa był sprzedażowo bardzo udany. Sporo udało się osiągnąć przez lata "przewodzenia" działem: tj. zmniejszenie wartości zapasów (poprzez zmniejszenie wielkości produkcji w toku), zmniejszenie limitu dopuszczalnego wyrobu niezgodnego na wybranych operacjach, modernizację kilku stanowisk pracy i procesów technologicznych - tym samym poprawienie standardów bhp, ostatecznie zwiększanie produktywności i wielkości sprzedaży od 8% do ok 30% na koniec 2015 roku. Dziękuję za ten wynik pracownikom, zespołowi produkcji - stać ich widać na wiele ! stać będzie na więcej, ktokolwiek byłby kierownikiem
Dziwna sytuacja z moją bródką. Zaburzenia czucia w jej okolicy, i w okolicy wargi dolnej stale obecne, ale ulegają drobnym fluktuacją. Pod skórą, raz w prawym, raz w lewym kąciku bródki tworzy się jakaś "gulka z wodą". Taka bolesna w dotyku struktura, z której zwykle wyrastają włosy, i wyciska się z niej całe masy płynu. Po wyciśnięciu płynu trochę mniej boli, a ból uciskowy ustaje, gdy wyjdzie ze struktury pewien specyficzny włos (zwykle głęboko zagnieżdżony, niekoniecznie wychodzący pionowo, jak normalne włosy na ciele). Dziwna ta sytuacja, bo przed założeniem aparatu na zęby tych włosków na bródce nie miałam. Po operacji zaczęły się namnażać, a wraz z nimi jakby stany zapalne na bródce, ta "gulka z wodą" to taki stwór trochę do opryszczki podobny, ale nią nie jest. Dziwna też ta sprawa z włoskami na bródce, bo hormonalnie jest w porządku. Zatem CO OZNACZAĆ mogą te coraz INTENSYWNIEJ pojawiające się na BÓRDCE WŁOSKI ?
Podsumowanie się wydłuża. Niemal po każdym dniu, można by podsumować myśli, zdarzenia, słowa, a to z innej strony, a to z nowego punktu odniesienia, lub wtenczas gdy przydarzyłyby się nowe okoliczności.
Oto co kolejno się zdarzyło.
W ciągu dalszym leczenia ortodontycznego coraz bardziej mnie zastanawia jaki jest jego kres. Coraz większym znakiem zapytania się staje – co jest wyznacznikiem końca leczenia ortodontycznego ? czyżby lekarze nie mieli jasno ustalonego i wyuczonego wzorca prawidłowego zgryzu ? a nawet jeśli nie ma profesjonalnych badań ku zakończenia leczenia (choć to czy jest czy nie ma, pewnie zależy od wyboru lekarza/gabinetu ortodontycznego) a jest jedynie ocena wizualna – to niech lekarz ją wyrazi, i wypisze zakończenie leczenia z prawidłowym zgryzem wg własnej wiedzy i nie ciągnie więcej i więcej pieniędzy od pacjenta, czy też może oczekuje aż pacjent wyrazi swój pogląd medyczny typu „tak, mam prawidłowy zgryz i wnioskuje o zakończenie leczenia”.
Taka, ot wyżej opisana, jest mniej więcej moja sytuacja.
Do tego doszło coś zagadkowego. Na słowa bólu jaki odczuwam poprzez recesje dziąsła, trudność w ich masowaniu poprzez ból, jak i strach przed utratą zębów siecznych, czego się w żaden sposób nie spodziewałam, ani nie zamierzam się przyzwyczajać do tej myśli, tylko dlatego, że sama wyciągałam fakty na widok dzienny. Na słowa własnych obaw, lekarz lecząca mnie ortodontycznie zauważa, że nie jestem pierwszą jej pacjentką która ma taki rezultat leczenia, a stabilizację zębów ponoć uzyskiwała poprzez splint-it’y. To taki retainer, tyle że drut wkłada się w wywiercone linie w zębach i zalewa je specjalnym klejem z włókna szklanego. To coś co ma głównie zastosowanie przy paradontozach, chorobach w których zęby się rozchwiewają na skutek choroby przyzębia. I gdzie ta zagadka ? Otóż w tym, że skoro lekarz miała już pacjentów „klejonych na splint-it” po leczeniu ortodontycznym, to czemu sama nie umie go założyć? Czemu w jej gabinecie, poszerzonym o zakres periodontologii tego nie wykonują? (choć niedawno co, po zmianie KRS, i innych zmianach organizacyjnych i w tym na stronie www, przyjęli lekarza ze specjalizacją w periodontologii, więc może coś się zmieni), a poleceni periodontolodzy na widok mojej recesji orzekają że nie mam chorób z zakresu periodonpatii, i nie chcą dodatkowo niszczyć moich zębów wwiercanym drutem, tym bardziej że nie wiedzą jaka jest ruchomość moich zębów (nadal noszę aparat stały na dolnym łuku). Zagadka !? a może niewiadoma ? stoję okrakiem – między tym co mówi ortodonta, a tym jak reagują periodontolodzy. Gdzie są Ci pacjenci co ponoć mieli taki sam rezultat leczenia ortodontycznego – z rzekomym rozchwianiem zębów, i kto im założył tzw „splint-it”? Żaden inny ortodonta u których się dodatkowo konsultowałam, nawet nie wspominał o takim wiązaniu zębów po leczeniu ortodontycznym, ani takiej recesji nie widział, bo większość tychże ortodontów niemal od razu traktuje tą recesje jako chorobę przyzębia – a u mnie tak nie jest. Jeszcze nie wiem tak na pewno czy moje leczenie ortodontyczne było niekompetentnie prowadzone, czy warto to wysyłać do oceny „wyżej”? czy warto jeszcze bardziej rozdmuchiwać tę historię? Póki co czuje ogromny żal do lekarzy.
Fakty o recesji dziąsła 31 i zaniku kości w odcinku przednim żuchwy, to te które sama wyciągnęłam na widok dzienny, a o których wielu innych lekarzy mówi jak o sprawach dokonanych. W znaczeniu, że pacjentów z cienkim biotypem dziąsłowym ciężko się leczy, i ciężko o przewidywalne efekty ( w domyśle, leczy się interdyscyplinarnie – wraz z periodontologiem). OK. Byłabym możliwe, że całej tej historii mojego leczenia nie opisywała, gdyby tylko informacje o cienkim biotypie dziąseł – moich dziąseł – otrzymała przed leczeniem, albo w trakcie, i tu ba - dopiero po operacji dwuszczękowej. A żadnej informacji z tego zakresu nie otrzymałam. Ani żadnej informacji z tego zakresu nie otrzymywałam w trakcie leczenia ortodontycznego, ani po operacji dwuszczękowej, ani przy pierwszych zabiegach na recesji dziąsła i zaniku kości. Leczenie ortodontyczne jest prowadzącym całość leczenia ortognatycznego – innymi słowy, operację realizuje się na polecenie ortodonty, chirurg szczękowo-twarzowy wykonuje operacje, a gdyby miał wątpliwości co do przygotowania pacjenta to go odsyła. Ale z reguły ortodonta wysyła pacjenta do chirurga z przygotowanym zgryzem, gotowego do operacji. To ortodonta odpowiada za prawidłowe ułożenie zębów do operacji, i wg zdrowej intuicji (samego faktu prowadzenia leczenia) również odpowiada za to co zadziało się na skutek leczenia ortodontycznego, a czego nie da się doprowadzić do stanu prawidłowego.
Zawodowo. Tak jak przypuszczałam (może powinnam nastawić inaczej swoje "przypuszczanie" to prędzej dojdzie do szczęścia, sukcesów, zdrowia?) mój szef dojrzał do tego co tylko było przeze mnie sugerowane - by ujawnić, że oficjalnie byłam niepotrzebna firmie. Równie dobrze, a pewnie dojdą w którymś momencie, że i lepiej będzie beze mnie. Mimowolnie opisałam, co udało się osiągnąć w moim dziale, gdy ja tam "przewodziłam" - oczywiście nie bez znaczenia jest udział pracowników. Ale minęło. Gratuluje sobie - chyba odwagi - na to, że napisałam pismo rezygnacyjne, a potem dałam sobie przypisać inne stanowisko (choć jak wyżej pisałam, to było jasne, w końcu szef wcześniej uzgodnił z zastępczynią, ba uzgodnił i podpisał jej zmianę stanowisko)... ale jeszcze był taki "myk" gdy niedowierzałam jakie zupełnie do mnie niedopasowane stanowisko do mnie przypisano. To był jeszcze "myk" że mogę wrócić do przewodzenia działem. Mogłam zyskać +3000zł wynagrodzenia. Wtenczas za wykonywaną miarowo pracę, i nie wiem za co dostawałam podwyżki, a obecnie za wykonywane zadania za innych (ale formalnie przypisaną realizację komu innemu) dostaje "0".
Gratuluje sobie, że odważyłam się odpuścić. Jednocześnie boję się zmian. Boję się, bo pozostawiono mnie na stanowisku, i zupełnie nikt nic ode mnie nie chce. Sama z siebie wykonuje pewne zadania dla szefa, ale generalnie jakbym ich nie robiła, to pewnie też by mu to pasowało - w końcu niedawno zagaił o likwidacji mojego stanowiska. O tym, że trzeba zwolnić w firmie 4 osoby. I o dziwo - psst... - tylko ja o tym wiem. Także cichutko, nic nie wyjawiam, bo chyba tylko ja potrafię utrzymać język na wodzy, w firmie mianem rodzinnej. Cichutko odejdę. Szef wie co robi, dba o źródło finansowe firmy, o tych którzy pracują przy tym źródle, tamci na 100% przetrwają, resztę trzeba uszczuplić. Mądry szef, w końcu pól roku temu, mówiłam coś w deseń że o mnie można uszczuplić firmę (taka niska samoocena, ciekawe czy gdziekolwiek jeszcze wypłynę, będę potrzebna, będę działała tak jak potrafię ... bo już tak miewam, czuję czasem jakby świat był nie dla mnie i nie wiem poco, po co to wszystko), teraz możliwe że uratuje kilka stanowisk, pewnie tych emerytalnych. A także tych którym trzeba było przedłużyć umowy, o co było tak strasznie źle i ciężko, że ponoć nikomu nie przedłużali umów. PONOĆ. A faktycznie, to nawet tym na czas próbny czy określony, zezwalano na nadgodziny, ale to byli Ci z "wybranego działu" - tak działa się w rodzinnej firmie? Pewnie tak, takie życie. Pewnie tez taka mądrość, która mnie przerasta. Mądrość życiowa mojego szefa. Nisko się kłaniam.
Nastawienie staje się ponownie ważne. Wiara w siebie tak w sprawach zawodowych, jak i leczniczych. Chociaż coraz ciężej w tych kwestiach, "głowa" jakby nie ta sama. To jednak trzeba wierzyć i liczyć na siebie. Mówią, że jak będzie zdrowie to wszystko się jakoś ułoży.
Niebawem okaże się, kiedy zakończy się leczenie ortodontyczne. Relacja CR zrobiona, ponoć może być robiona na każdym etapie leczenia ortodontycznego (hmm... dziw, że jej nie zrobiono przed operacją...).
Kwestia stabilizacji, jak w moim przypadku można tak to nazwać, zgryzu niebawem może się ugruntować - ponoć moje zęby może ustabilizować jedynie periodontolog, to gabinet gdzie się leczę zatrudnił specjalistę periodontologa (chyba pisałam o tym wyżej). Może i dobrze, na miejscu będzie można założyć tę "stabilizację" i może nawet podpytać co dalej z moją recesją i sporym zanikiem kości wyrostka zębodołowego pod siekaczami żuchwy? Może choć opinię dostanę, bo mam obawy do leczenia periodontologicznego w tym gabinecie. Tak niestety się zadziało. Niestety trudno zawierzyć działaniom lekarzy, którzy są pod kierownictwem lekarza, na którego oczach bezprecedensowo powstała recesja, wypchany został korzeń siekacza poza kość wyrostka zębodołowego, w takim stanie dopuszczono mnie do operacji. A po operacji, organizm walcząc o regenerację uciętych kości i zszytych błon, pewnie osłabiał miejsce gdzie były zaczątki recesji dziąsła. Do tego związane zęby, i tym gorsza higiena pooperacyjna na ok 5 tygodni. Ze szczątkowa wiedzą medyczną na temat tych operacji i stomatologii, jestem w stanie stwierdzić, że lekarze mnie skazali na taki los. Mnie skazali, a sami zadbali o dobre "stołki i twarze" m.in. nie wykonując przed operacją, i w trakcie leczenia ortodontycznego odpowiednich badan: mam na myśli badania tomograficzne szczęk, i badania dziąseł - albo choć konsultacje periodontolgiczne (a tak naprawdę pożądne badania przyzębia, bo dziś mogę powiedzieć że sama konsultacja z periodontologiem to czasem mało, a jak to czasem trafi akurat na CIEBIE ?, obecnie trafiło na mnie i może będzie się zmieniać, może już się zmienia ? nie wiem, ale trzymam kciuki za tych co się leczą i leczyć będą).
Ale to już się stało, jak dziecko mogę stale wypominać, co uważam że było nie fair w stosunku do mało uświadamianego pacjenta - ba pacjent powinien posiadać pewien zakres wiedzy medycznej, by dobrze zrozumieć co dzieje się w jego organizmie, a znajomości czy wylewna komunikatywność/spostrzegawczość czy inne cechy osobiste - zapewne ważne, ale trudno im przypisywać brak diagnostyki, jaką na pewno lekarze by wykonali swojemu dziecku.
Teraz oczekuje na zakończenie leczenia ortodontycznego, możliwe że po tym "końcu" z parę miesięcy poobserwuje jak zęby będą się utrzymywać, pewnie będę się konsultować w tym czasie z periodontologiem, i dowiadywać czy jeszcze warto coś z tą recesją robić. Jednym z ostatnich komentarzy periodontologa było coś w sensie "z takim ubytkiem kości, podniesienie dziąsła (tj. pokrycie recesji) nawet o 50% nie poprawi stabilizacji zębów". Zupełnie mnie to nie pocieszyło, tym bardziej że nie widać możliwości na odbudowę kostną - głownie poprzez zbyt cienki biotyp dziąsła, a nade wszystko poprzez recesję. A to implikuje na brak możliwości odpowiedniego przykrycia ewentualnie przeszczepianej kości, i tym samym brak jej unaczynienia, odżywienia, i rychłe obumarcie. Perspektywy kiepskie także w kierunku implantologii, a o protetyce ... Boże tu to pewnie bym utraciła z 4-6 zębów.
Co ciekawe, pytając ostatnio lekarza, dlaczego wcześniej, przed operacją u mnie tego zaniku nie zdiagnozowali - uzyskałam milczenie. A pytając skąd mi się to wzięło, w końcu nie mam chorób ogólnoustrojowych - odpowiedział, że jeszcze nie wiem, że jestem chora, a to pewnie będzie nowa choroba. Proszę, proszę ... stanie się, ze jestem prekursorem chorób. W ogóle pierwszy raz tak usłyszałam od lekarza - do jasnej ciasnej - to w końcu się przepisuje jakieś badania, albo coś, a nie mówi komuś że jest chory na COŚ, tylko nie wiedza na CO?! i na tym koniec rozmowy. Nic to, trzeba będzie dalej pytać, jeździć, szukać... ale długo to nie potrwa, bo niestety są to kosztowne sprawy. Niezbyt kosztownie się zaczęło, ale kasa jakoś się uzbierało, był tak szczytny cel - polepszenie zdrowia na stare lata. Przykre do czego to doszło. Niedawno co, nawet jeden lek stomat się przyjrzał bliżej strukturom moich stawów s-ż, i wychodzi na to że jeden z nich jest "nadżarty", zniekształcony, coś jakby początki choroby zwyrodnieniowej tych stawów. Ale że radiolog w opisie badania CBCT nic na ten temat nie napisał, to lek stom uznała, że wszystko jest okej.
Dodam, jak ważnym jest to, co napisane zostaje na skierowaniu do badania CBCT, bez wskazówki że odbywałam fizjoterapie stawów s-ż, radiolog nawet nie zajrzał w ich obrazy i ani słowa nie zawarł o stawach s-ż. Mój błąd pewnie trzeba było to dopisać do skierowania. Ale będę próbowała jeszcze prosić (i to za kolejną dawkę kasy, za pierwszy opis tez płaciłam) o dodatkowy opis do tego badania, zawierający stawy s-ż. Może się uda coś wyjaśnić, jak nie spytam to i tak nie będę wiedziała, czy tak można, czy powinnam pytać o takie skierowanie w gabinecie ortodontycznym.
Odkrywam, że jestem beztalenciem. Takie życie. Póki co podchodzę do tego emocjonalnie, ale skoro wielu tak mnie widzi, to trzeba się z tym pogodzić. Pogodzić się trzeba z tym, że miałam ponoć najbardziej wyrozumiałego pracodawcę. A na rynku, ...hmm skorom uznana za beztalencie, to i zajęcia będę mieć pewnie na równym sobie poziomie - może tak miało być i 10 lat temu ? dziwne to losy. Rozum za mały. Nikt nie wie jak to się skończy, byle, byle szybko.
W ortodoncji w końcu mam planowane ściągnięcie aparatu z zębów żuchwy. Jedynka 31 rozruszana na poziomie 2 (wg skali trzystopniowej), znaczy coś w sensie ruchomości periodontologicznej, masakra po leczeniu ortodontycznym. Ponoć w takim przypadku tylko retainer periodontologiczny. Do tego z badania CBCT wychodzi, że wyrostek zębodołowy (kość wokół zęba) jest ścieńczały po sam wierzchołek zęba 31, czyli jak mówi moja ortodonta, gdyby mi założona zwykły retainer ortodontyczny ząb wypadły po paru dniach ... a jak długo będzie się trzymał przy tym drugim retainerze ? póki co nie znam odpowiedzi. Jedne co wiem, że będzie to znacznie droższy retainer. Obecnie oczekuje na informacje kosztowe. Łącznie za leczenie ortodontyczne w jednym miejscu wydałam blisko 20000zł. Straszne pieniądze, aż strach myśleć że to nie koniec, że tyle jeszcze wydatków planowanych przede mną ... i to leczenie ortodontyczne z operacją wady zgryzu miało mi poprawić rokowanie na zachowanie zębów ... a tu się okazuje, że to studnia bez dna ... proteza, implanty też kosztują. Czy chcę by było mnie na to stać ? czy akurat na to warto tyle kasy wydawać. Wydawałam bo miałam, ale ile w tym wartości na przyszłość ? więcej smutku, cierpienia, niezapomnianych uciążliwości ... do końca życia. Tyle się poprawiło.
"doprosiłam się", w końcu, niejako wymuszone swoim nastawieniem, mam słowa krytyki od szefa. I wcale nie jest tak, że wcześniej krytyka mi się nie należała, ale jest tak że należycie nie została w moim kierunku sformułowana. Bo za samo nastawienie się wynagradza ? choć może te niektóre firmy/spółki uznane za prestiżowe właśnie tak mają. Nieważne jak, ważne by mieć "radosne" nastawienie, i uroczyście oznajmiać jak ciężko się pracuje - oznajmianie nie równa się "działaniu".
Jak długo należy wyczekiwać w odpowiedzi na państwa pytania ? jakeś długo można tak wytrzymać i tak ciągnąc tak beznadziejny związek, związek niczym katastrofa…
Jak to „cudnie” gdy do samego końca jedno się obiecuje a drugie robi. Tłumacząc „wykonuje rozkazy” niby że inaczej nie można było, mimo że w oczy mówiono że robi się by było najlepszym dla mnie??, i tym że to co ustalił ze mną konsultowano… z kim? No cóż, kumoterstwo (królicze norki) nigdy nie opuściło tego związku – tylko się domyślam, bazuje na uczuciach, intuicji… ale jest to bardziej naturalne, ludzkie niż dzisiejsza cywilizacja, tak kipiąca z „ludzkości” cywilizacja.
Dużo, za dużo tu goryczy i emocjonalnych uniesień. Czytając pewną książkę sięgam myślami w innym kierunku, staram się wyciszyć. Przecież to nie mi jest oceniać, a już na pewno nie mi krytykować innych, skoro i tak prawdy nie znam. Możliwe, że starają się jak mogą, a ja wytykam to co mi się wydaje... to co mówi intuicja... nie jestem przeciwna działaniom w zgodzie z intuicją, tylko rzecz w tym by intuicja nie mieszała się z emocjami, pobudzeniem że jak mi źle... skoro jasno nie umiem wytłumaczyć tej sytuacji. Chciałam zmienić powyższe wpisy. Póki co zastanawiam się co takiego się stało, że takie złowieszcze teksty ze mnie emanują.
Jeśli moje kolejne „związki” mają być gorsze, bo wielu uznaje że ten jest taki szanowany, taki poważany, taki wzniosły, taka tu ciężka praca?... to niech zginę jak się mylę, że gdzie indziej będzie można normalnie pracować jak człowiek, gdzie istnieje cywilizacja.
„Nigdy nie zlecaj zadań innym, bo i tak będziesz je musiał wykonać sam” tak zapisano w moim notatniku rok temu. „Nigdy nie komunikuj ludziom „wywyższającym” się cywilizacją, kpiącym z naturalnych słabości, i w tej kategorii nie mających z cywilizacją powiązania?”
Powiązania do cywilizacji nie zostały tu bezcelowo wpisane, jednak nie wszędzie się do nich dobrze odniosłam. Pracowałam w cywilizowanym zakładzie, jednakże pewne sytuacje trochę przypominają kontakty jakby z "zombimi", dziwne to ale dość autentyczne. Jednocześnie czuć, że i w pracy należy trafić na sobie zrozumiałych ludzi, niestety do każdego otwierać serce jest czasem zbyt ciężko. A może po prostu za mało w nas empatii i altruizmu. Sama kiedyś, dość dawno temu byłam inna. Zmieniałam się w tej pracy... Dziękuje za książki, które przeniosły mnie trochę w inny tok myślenia. Jest malutka nadzieja na dobre czasy. Takie mam też życzenia do mojej już byłej pracy - przewidują ciężki przyszły rok, a ja życzę by były to dobre czasy. Jakoś któryś raz dzieje się tak, gdy skądś odchodzę to dzieje się tam lepiej. Nie brzmi to dobrze w moją stronę, ale gdzieś trzeba mieć świadomość takich zdarzeń. Nic nie dzieje się bez przyczyny.
Skąd słowa o zombich. Czasem trzeba się wyciszyć, słuchać ale z oddali. Słuchać jak reagują inni, jak niektóre osoby wyrażają swoje emocje. W takiej ciszy słychać wyraźniej z kim da radę współpracować. Nauczyłam się czasem słuchać sercem. Wiem, że moje wybory są dla mnie w pewien sposób bolesne (pewnie ze sporej wrażliwości własnej), ale sercem wiem że tak jest dobrze dla mnie, i też dla tych, którzy pewne współprace sobie cenią.
Coś co wzbudza we mnie pewną nić zastanowienia nad samą sobą - to pewien efekt moich działań. Efekt, który zdarzył się po raz drugi, ale w tym samym miejscu. Efekt taki, że jak rezygnuję z pewnego stanowiska to ludziom lżej, nagle ożywają. Jakby mogli nagle robić tak jak im pasuje, bo przy mnie mieli "kajdany" to na rękach, to na języku, to na oczach ... A co niektórzy podsumowują jaką to ciężką pracę wykonują.
Warto się mi zastanowić: czy kolejne miejsce też będzie takie, że gdy je opuszczą to ludziom ulży ? jak wybrać kolejne dzieje, jak pokierować losem, by stało się tak że jednak gdzieś będę potrzebna, będzie potrzebna moja praca; praca którą jak każda inną staram się wykonywać z pełną odpowiedzialnością - choć obecnie wiem, że czynnik ludzki może stać się w pracy bardzo hamujący.
Dziwne i to co teraz się dzieje w tej firmie. Jedni rzeczą że rozkazy, a sercem widać dwulicowe oblicze. Im jestem dalej, tym wyraźniej widzę, tym bardziej wiem że wielu ucieszy moje odejście. Bzdurne ... ale czemuś zmyślone, że byłam czyjąś kochanką. Oj oj oj, moja wyobraźnia nigdy tak daleko nie sięgała. A tu takie. Gdzie ja pracowałam, niby cywilizowani, a może jednak wyuzdani, z dwoma licami. Jak po tym zacznę znów...? na razie pociechę dają szkolenia, dają książki. Angielski idzie mi bardzo drętwo, ale po raz kolejny próbuje w szkole językowej... Szef, chyba długo stołka nie zagrzeje, coś wisi na włosku, coś się dzieje. A też takie stołki bywają gorące. Coś mi znów siadło na język...nie potrafię wytłumaczyć pewnych działań/zależności i tak jakoś wylewam niepotrzebne, ba nawet mi nieznane osobiście oskarżenia. Przeżywam, że jednak tak kończy się moja 10-cio letnia praca. Ale tak wyglądają fakty, 10 lat i jednak jakoś brak "doświadczenia". Będzie ciężko. Cieszy że innych będą doświadczać, prowadzić, szkolić. W sumie już to robią. Ktoś gdzieś to tak zapisał.
Kwestia leczenia staje się zagadkowa? Możliwe, ze wedle luźno mówionych słów „Pani będzie miała aparat na zębach całe życie” stanie się zadość. Gdzie jest meta ? Prawo wydaje się, że jest dla podłych – niby trzeba je przestrzegać, ale tylko podli potrafią w jego imieniu szkodzić innym, bo grają coś dla siebie. Są tacy co tak mają, czy da się takiego nastawienia uniknąć? Być człowiekiem dla innych na zawsze? Gdy tak trudno zaufać, zawierzyć … tylko dzięki efektom leczenia. Czasem myślę, że pozostaje bezludna wyspa, pozostaje zwykła samotność, by innych nie wikłać w swoją normalność. W świecie rywalizacji, rozwoju nade wszystko, przez wszystko … mało kto się ugnie przed „mocą” kasy, prestiżu, sławy, różnistymi sposobami ścieżka usłana … wygrywają Ci co uważają siebie za cywilizowanych. A leczenie – lepiej nie chorować, lepiej uznać że mimo wszystko jest się zdrowym. Mimo wszystko oddanie się w ręce lekarzy nie jeden raz może być uznane, że przecież pacjent sam tak chciał, to pacjentowi zależało.
By uciec od „bezludnej wyspy” trzeba wymazać przeszłość, przebaczyć. Czy zmiana od miejsca żródeł bólu wystarczy ? Jesteś w stanie znieść tyle ile przynosi Ci los – tak mawiają. Okaże się czy los, zrządzenie losu jednak nie przegięło.
Przelałam szalę kąśliwego języka, tekstów pełnych pretensji i złości. Doszłam do momentu, w którym odczuwam, że i tak niewiele da się poprawić, jakiekolwiek by nie podjąć działania – sama tak czuję, lekarze też coraz wyraźniej mówią w tym kierunku. Zatem rodzi się pytanie: czy cokolwiek zmieniać, ze stanu obecnego?
Wiara czasem mocno słabnie.
„Gdy doczytałam (dopiero po paru miesiącach) część pisma z rozprawy sądowej, które niekoniecznie musiało do mnie trafić, to zauważam pewną chęć pomocy ze strony sędziów. Choć postawili mnie w niewiadomej drodze, bo od tych paru miesięcy nie mam odzewu od strony, do której zgłosiłam sprawę. To jednak dali pewne wskazówki na uzupełnienie dokumentów. Po dość długim czasie oczekiwania na to co dalej, jednak pójdę wskazówkami – uzupełnię, jak tylko będzie to możliwe w naszym kraju, dokumenty o te informacje, które wskazano w piśmie z rozprawy.
Trudno powiedzieć czy to plus, ale wydaje się, że może doprowadzi do lepszego rozpisania ciągu zdarzeń leczenia ortodontycznego z punktu medycyny, a nie tylko moich wrażeń i odczuć. Może zostaną pewne wnioski wyciągnięte. Zrobię tyle co mogę, a wiem że strona do której zgłosiłam zdarzenie medyczne związane z moim leczeniem, ma wszelkie środki by samodzielnie o te dokumenty zabiegać.
Może to taki zastrzyk, ku temu, że jednak jest potrzeba prawidłowego dokumentowania leczenia, braku zamiatania pod dywan, a także spójnego spojrzenia na leczenie ortodontyczne, leczenie interdyscyplinarne. Po prostu spójnego leczenia żywego człowieka – takiego samego jakim jest i lekarz, i sędzia, i każda inna osoba.”
Dziękuje za pytanie od lekarza na postępowaniu wyjaśniającym. Pytanie dotyczyło tego jakie mam obecnie oczekiwania? Wryłam się w ziemię, nie wiedziałam co odpowiedzieć, i wydukałam, że „nie wiem”. Dziękuje za to pytanie, bo jak spotkanie się skończyło, zaczęłam się zastanawiać w jakim punkcie jestem?, czy jest czego jeszcze oczekiwać ? Jeszcze dobrych parę miesięcy temu, jeszcze w czasie po-operacyjnym nierealne było dla mnie, że mogę tak ot stracić zęba/zęby z żuchwy. Miałam siłę walczyć. Miałam wiarę, chęć do dalszego leczenia. Miałam siłę szukać sposobów leczenia, szukać lekarzy, gdy mój ortodonta milczał, przyjmując te propozycje, które oznajmiałam, a gdy nawet coś sam zaproponował to nie zanotował tego w dokumentacji. Coraz trudniej mi uwierzyć, że są jakieś metody na regenerację mojego przyzębia … nawet jeśli się zdecyduje, to nie wiem czy będzie mnie na nie finansowo stać.
Poza tym ten miły lekarz, próbował wytłumaczyć w jak jestem w trudnej sytuacji. Mój organizm ma, i pewnie miał przed założeniem aparatu ortodontycznego czynniki, które mogły w te recesję nie tyle doprowadzić, co sprzyjać jej powstaniu przy nieostrożnym prowadzeniu leczenia ortodontycznego. M.in. cienki biotyp dziąsła, wokół zębów mało kości, w tym sporo kości zbitej, a gąbczasta część kości wyrostków zębodołowych często słabo usiatkowane/unaczynione – to kilka czynników, które zapewne doprowadziły do mojej sytuacji. Tylko są to sprawy, które „wyszły” po operacji ortognatycznej. Wtedy, gdy oznajmiono że mam recesję dziąsła, gdy okazało się że korzeń zęba przy recesji jest wypchany dowargowo, gdy kilka zabiegów na przyzębiu się nie powiodło. Gdy rozpoczęto analizę czemu się nie powiodły ? czemu w ogóle doszło do recesji mojego dziąsła ? Długo po fakcie, przyjęto, że musiałam mieć ww warunki przed założeniem aparatu. Żaden z lekarzy (dobrych ortodontów) tego wcześniej nie zdiagnozował w moim przypadku, nie wysłał na konsultacje do innych specjalistów, nie reagował na zmiany na tkankach. Jedynie badał palpacyjnie. Badał i milczał. Zmiany tego typu nie bolą, ale lekarz/ortodonta badając palpacyjnie na pewno wyczuwał strukturę korzeni siekaczy żuchwy. I co robił? Nic . Milczał. W dokumentacji nic nie pisał. Jakbym miała zostać przepchana milczeniem w tym leczeniu. Przepchana, wystawiona z problemem, nieopisanym w dokumentacji, czyli moim problemem, który możliwe że by wpoili że sama się do niego przyczyniłam. Nie wiem czy tak by było, to tylko podejrzenie (nie wiem czy dobrze z mojej strony, że tak źle oceniam pracę innych ludzi – tak to widzę obecnie, może mnie zastanowić co ich skłoniło do takich działań? dlaczego akurat ja? jakimi wytycznymi się kierowali? I stałe pytanie – czemu dokumentacja medyczna pomija opisy stanu okolicy, którą się leczy?). Ale i tak mało zrozumiałe jest dlaczego w taki „przykrywkowy” sposób prowadzono moje leczenie ortodontyczne. Los pokierowałam inaczej, bo zbyt się niepokoiłam by pozostać w tamtym miejscu leczenia.
W tym roku ortodonta (jeszcze niedawno aktualny) wysłał mnie do periodontologa, którego poznał na jednym ze szkoleń,. Konsultacje odbyłam, ale ten periodontolog nie komunikował się z ortodontą, ani w drugą stronę nie dało rady z komunikacją. Zero porozumienia, mimo znanych danych do korespondencji do wymiany zdań nigdy nie doszło. Po resztą podobnie jak odpowiedzi na pisma do mojej ortodonty od tych periodontologów u których byłam wcześniej. Ortodonta nigdy na te pisam nie odpowiedziała mi że je zeskanowała (po resztą jak wiele innych moich dokumentów, łącznie z moją własną dokumentacją fotograficzną, część dołączyła do programu z dok.med. a później skasowała. Skąd to wiem? Bo gdy prosiłam o pełną dokumentację medyczną, którą prowadzą w sprawę mojego leczenia, to tych skanów już nie ma). Tak czasem wygląda współpraca między lekarzami, którzy słownie deklarują że będą ze sobą współpracować, a jak przychodzi do realizacji, to zapał gaśnie. Akurat mnie to spotkało. Jak mawiają moje ciocie, pewnie tak zostało mi zapisane, nic nie dzieje się bez przyczyny. Znów znajomi mówią, że los doświadcza nas tak ciężko jak jesteśmy w stanie to znieść (i że ponoć gorzej być nie może).
Dokumenty giną, zapisy są niepełne. Dostałam trzy różne formy dokumentacji od ortodonty, mimo że cały czas prosiłam o pełną dokumentację medyczną jednym rodzajem wniosku, który tylko w tej jednej formie był dostępny gabinecie ortodonty.
Jakie były powody by tak prowadzić moje leczenie? czuje jakbym została co coś ukarana. Mimo, że święta nie jestem, to jednak czuje się skrzywdzona, i niezadowolona z efektów leczenia. Może to jest czas, żeby odpuścić …. W końcu ogółem jestem zdrowa, a te komplikacje leczenia ortodontycznego nie zagrażają życiu. Inna sprawa, że kolejne leczenie z zakresu stomatologii trochę się wydłuży w czasie... ile nie wiadomo, mam przymus "szukania" innego ortodonty. A i jest to problematyczne bo staje się zbyt kosztowne. Będę się zapewne starać o utrzymanie stanu obecnego, choć i to staje się coraz bardziej problematyczne.
2017 2017 2017 --------------------- 2017 2017 2017 -------------------- 2017 2017 2017
Był to czas życzeń i marzeń. To mimo coraz niższego prawdopodobieństwa powodzenia zabiegów, nadal marzę o wyprowadzeniu moich zębów do prawidłowych okluzji, marzę by zabiegi odbudowały moje przyzębie na tyle, bym mogła zachować swoje zęby. Marzę by styki/kontakty zębów były takie, by jak najmniej obciążać ssż (tak by, stwierdzony stan degeneracyjny jednego ze ssż się zatrzymał). Marzę by w okresie zimowym, gdy oddycham zimnym powietrzem, gdy śpiewam nie mając osłonki na górnej szczęce, marzę by w tym czasie nie czuć "dźwięczenia" zębów górnej szczęki z prawej strony, prowadzącego do szybkiego zatykania nosa, kataru i uciążliwości z tym związanych. Takie mam marzenia "zębowe". I takie marzenie "czuciowe" - by mięsień bródki się unormował, by był normalny, a nie taki "spięty, w stałej gotowości do działania".
W drodze ku ozdrowieniu, tak mentalnym, duchowym, jak wzmocnieniem fizycznym. W zdrowym ciele, zdrowy duch !
Tak ot dodam, że występowanie czynników (wymienionych przez miłego lekarza) nie ma związku z morfologią. Akurat w moim przypadku wyniki badan morfologii, profilu kostnego z krwi, a też badań z krwi w kierunku chorób ogólnoustrojowych kojarzonych z chorobami przyzębia mam w normie (aż na wyrost to ostatnie, ale jeden lekarz rzekł (obecnie się tego wypiera), że stan recesji dziąsła może wynikać z chorób ogólnoustrojowych, o których jeszcze nie wiem, że mogę je mieć. Ano zatem wiem, że ich nie mam - kolejne obłędne koszty).
Właśnie ! zawsze byłam zdrowa i to akurat mnie "zgubiło" w tym nieszczęsnym leczeniu ortognatycznym... mnie jak, mnie... ale to co ten fakt zrobił z medykami ?
Hmm... nie to, że wbrew medykom jestem zdrowa (no tak ogółem). A trzeba spojrzeć na to w takim kierunku, że morfologia nie stanowi pełnego pakietu badań diagnostycznych. Ale widać dla wygody, czasem na tym się poprzestaje. Bo co jak źle oceni stan tkanek?, co jak za dużo trzeba będzie badać? co jak nie ma w tym doświadczenia? a może tak słabo został wykształcony ? co jak mówią o istnieniu tzw neutralnej strefy dla zębów, że niby zęby same ku niej w leczeniu ortodontycznym zmierzają - pod tymi pojęciami, jak i tymi z kościo-tworzeniem i kościo-gubieniem czuje się jak "królik doświadczalny" ...
Kolejna ciekawostka o lekarzach prowadzących najdłużej (ponad 3 lata) moje leczenie ortodontyczne:
- obydwaj mają tytuł dr n med.
- obydwaj nie mają specjalizacji z ortodoncji;
- obydwaj pracują w klinikach wielospecjalistycznych, w tym z chirurgia i periodontologią;
- jeden doktoryzował się w temacie wpływu przemieszczeń/stabilności zębów w leczeniu ortodontycznym głównie zębów siecznych w obrębie żuchwy ...
- drugi doktoryzował się w zakresie rozszczepów twarzy i wieku układu kostnego, z zaznaczeniem na stronie gabinetu o badaniach CBCT do celów leczenia ortodontycznego ... (i nigdy takich badań mi nie zalecił, a pierwsze z nich, które wykonałam z własnej inicjatywy raczył obejrzeć po 1,5 roku ich posiadania, ponoć wziął je do skopiowania, a przy pobieraniu przeze mnie pełnej dokumentacji medycznej, ani śladu o tym fakcie nie widać w dokumentach gabinetu. Czyżby ważnym w medycynie było "dobre krycie się"? a materiały diagnostyczne pobierać dla tzw "króliczych doświadczeń"? na żywych osobach, płacących pacjentach?)...
Układ hormonalny mam stabilny, po prostu tak mam, niezależnie od emocjonalności jaką wykazuje. Jeśli chodzi o moją suplementację to jest to witD3 (wit z grup B w normie), mimo że jeszcze przed suplementacją miałam ją na poziomie dwucyfrowym, niewiele niższym od normy (jak na nasze położenie geograficzne to jednak wysoki poziom), to czegoś trzeba było się zaczepić (wyszło to z zaleceń kolejnego, -nastego z periodontologów). Suplementowałam ją dopiero/już? przed ostatnim zabiegiem na przyzębiu (odbudowy kostnej) łącznie zachowaniem diety mało-cukrowej, w dużej mierze alkalicznej ... nie pomogło. Ale witD3 suplementuje nadal. Dodam taką ciekawostkę: przed operacja dwuszczękową łatwo chwytałam słońce latem, ładnie się opalałam po prostu spacerując, czy aktywnie spędzając czas na dworze. Coś się zmieniło po operacji, stałam się bledsza, latem słońce mnie "nie chwytało" - to pierwszego lata. Na drugie lato zaczęłam suplementować witD3. Wyraźnego skoku zmian na odcieniu cery póki co nie zauważyłam, choć zdaje się być bardziej promienna.
Ogółem: moja cera bywa problematyczna, tu zauważyłam delikatną zmianę jej odcienia.
Odżywianie mam raczej zróżnicowane. Staram się zachować w odżywianiu pewne zróżnicowanie, w tym sporo warzyw i owoców, ziaren, orzechów, mięsko i inne, a sport uprawiam dla relaksu jak tylko wygospodaruje czas (i czasem trzeba ku temu trochę kasy), a ogółem to rowerowe przejażdżki.
W zakresie odżywiania zapraszam do nowego podrozdziału o składnikach odżywczych.
Zawodowo … czego się spodziewać? Nazbyt wiele opowiadać. Opisać krótko. Życzenie bym odeszła „bez goryczy” … oj oj, gdyby tylko dało radę, i to w tej firmie, w jej środowisku (dla wielu na pewno rozwijającym i korzystnym), w tej durnej sytuacji "leczniczej"… no i te zasady, jasność, przejrzystość - będzie ciężko. Nowy rok i może jakieś nowe możliwości, trzeba mieć jakąś nadzieje. 10 lat minęło... oby kolejne 10 lat było "jaśniejsze", po prostu dobre.
Nic to, tylko życzyć sobie i czytelnikom spełnienia zawodowego ! Teraz jest i tak jakoś lżej (dziwnie zadziała na moje wnętrze informacja o odroczeniu leczenia ortodontycznego, poczułam się "lżej" - czyżby był to tak wielki ciężar?), szkoleń cd - teraz powinnam trafić we właściwy temat, kwestia jak się długo potoczy -> kwestia jak będzie realizowane zakończenie.
Nie ma to jak utkwić z niezakończonym leczeniem - takie ni w pięć, ni w dziewięć. A efekt i tak nie będzie zadowalający. Czemu? Bo i tak utracę zęby - takie są dość realne prognozy. Jasne, jasne... czemu tak pesymistycznie to biorę. Mogę wierzyć, że cud metoda, cudotwórca, super lekarz - może i zagraniczny, wszystko naprawi. Ale to trwa długo, jest bardzo kosztowne, do tego wyczerpujące. Mimo niezakończonego leczenia, jego odroczenie niespodziewanie przynosi mi wewnętrzną ulgę. Kalkulacja jest taka jak to opisałam w komentarzu.
Czy można stracić motywację w trakcie leczenia? Tak, można. Czy można ja podbudować słowami lekarza "no ale, ma Pani wypchana wargę dolną przez aparat, dlatego trzeba go ściągnąć" w myśl - wygląd się u Pani poprawi... słowa o wyglądzie z ust lekarzy - to jest to co mnie coraz bardziej demotywuje. A tylko temu tak teraz mówią, że żadne inne działania, które mieliby podjąć, nie dadzą gwarancji sukcesu. Ile tak można? Ile kto tak wytrzyma psychicznie?
Zawodowo. Jakkolwiek komu lżej. Gdzieś wewnętrznie zdaje się że to długo nie pociągnie. Na tyle co widziałam, nawet logika za tym by przemawiała. Ale czy logika ma znaczenie w życiu?
Pokazano nie raz, że bardzo znaczący (możliwe, że najbardziej) jest tłum idący w jednym kierunku, nieważne czy odpowiednim. A może to właśnie tak zwie się ryzyko - wpiąć się w ciąg tłumu?
Ryzyko niech będzie z nimi o kolejne pół wieku - grupa pod wezwaniem RR jeszcze sporo pokaże.
ARAIFO? Tak, Bóg pomoże proszę Pani... gdzieś z tyłu głowy, zdaję sobie sprawę jak specjaliści medyczni nie znoszą tego typu stwierdzeń. Wiara, jakby "wierzyć" nic nie znaczyło. Ale to właśnie dzięki medykom ona we mnie umarła. Rozkładają ręce ze brak klasyfikacji, doświadczenia, podobne przypadki, ale nie do końca, każdy w jakąś stronę poszerza ich wiedzę ... żywe ciało, a nie fachowe szkolenia ... zapewne te lekowe szkolenia nadają życiu wartości.
Gdy zginął mój brat, byłam tą co miała mieć siłę. Miała ożywiać smutne wnętrze dwóch osób które straciły swe dziecko, miała cieszyć sobą ich smutne oczy. Starałam się, i udawało mi się być taką żywotną, uśmiechnięta, pomocną, mimo własnego bólu...
Dziś spoglądam w oczy tych dwojga, i widzę przeogromny smutek i zmęczenie. On zmęczony ciężką chorobą, ale stara się pracować, stara się działać w domostwie i radzić co i jak; ona stara się, robi sama z siebie "cuda", za dużo, czasem niepotrzebnie, ale nie potrafi spytać co komu potrzebne, robi co umie najlepiej... mnie już wychowali, choćby im się nie podobało jak jestem nieporadna, choćby chcieli mieć ze mnie więcej pociechy... a wiem, że by chcieli, ja stałam się naprawdę wycofana. Byłam taka, brat to jedyny dobrze widział; uczyłam się, pracowałam dzięki temu to udawało się ukrywać tę nieporadność. Gdzie nie pójdziesz pytają: pracujesz, jakie stanowisko zajmujesz - i wnet już Cię szufladkują... to była tylko przykrywka. Smutne, a jakże prawdziwe. Boże jak mi żal, że patrzę w te smutne zmęczone oczy i jestem taka nieporadna, żadnej pociechy już ze mnie nie ma. Jedynym osobom, którym faktycznie mogłam/mogę kiedykolwiek pomóc po prostu pokazuje że już nic nie mogę... pewien link nawet tu pasuje:
https://rozwojosobisty.wordpress.com/2009/05/10/czlowiek-ktory-umarl-za-zycia/
Jest i druga strona podobnego tytułu:
https://siladucha.blox.pl/2016/09/Umrzec-za-zycia-to-odrodzic-sie-na-nowo-dla.html
----------------------------------------
Istnieje opcja, że zostanę z „drutami” na zębach do końca swych dni.
Patrząc daleko wstecz w 700 r. p.n.e. zachowały się wykonania nazwane protetycznymi, i uznaje się że ludzie, którzy mieli możliwość takich uzupełnień byli zamożni.
https://www.imperiumromanum.edu.pl/ciekawostka/pierwsze-protezy-zebne/ (proszę zwrócić uwagę na zdjęcie w artykule, i krótki opis pod nim. Nie mam wpływu na występujące pod linkiem reklamy)
Jak by mnie odkopali taką zadrutowaną za następne 2000 lat, to może też uznają że to był wielki „zaszczyt” jaki miałam nosząc druty przy zdecydowanie mniejszej ilości kości otaczającej zęby niż ten starożytny człowiek (możliwe, że stracił zęby w jakimś wypadku, kto wie?)…
a może uznają, że to bieda i tylko w taki sposób można było utrzymać te zęby, no w końcu tak mało kości wokół nich….
I zapewne nikt się nie dowie, że to przesuwanie zębów w kości zadziałało na niekorzyść podpory dla zębów i w taki sposób można się było stać „skazanym” na wieczne „uwięzienie stomatologiczne”? a może jednak zaszczyt bo taki ładny luk zębów tylko od spodu nikt nad niczym nie panuje?..., no ale zaszczyt „jak to pięknie wygląda”?
Nadpromieniście, nadpromieniście.... Za górami, za lasami.... Iść, ciągle iść w stronę.... Jest gdzieś, choć nie wiadomo gdzie... Gdzieś daleko stąd zł...
--------------------------
Udanej lektury. Choć nadpromieniście nie odpowiadam za skutki wynikające z kwantowania się komórek i oddziaływań po zlepkach słów tu zawieranych.
W sprawie zgód na upublicznianie wizerunku pacjenta, jego własnych fotografii itp... nie jestem prawnikiem, a znajda się osoby, które nieporadność w tej kwestii potrafią "zacnie" wykorzystać. Pewne wskazówki na ten temat opisał jeden z czytelników, komentujący tą stronę.
Patrząc na kwestię "rozwojową" człowiek w dzisiejszych czasach staje się chyba "pionkiem", "kozłem ofiarnym" bodajże na własne życzenie - w końcu wielokrotnie przynosi mu to sławę, prestiż... bogactwo... "jakże to istotne w życiu".
KWIECIEŃ 2017 w nazwie "Alfa". Trochę z przymrużeniem oka: Omega jako oznaka końca, trochę sam sobie pozostawiony, oczekujący ostateczności, wyalienowany by tam znajdować spokój, ale bardzo zniewolony, nieskory do zmian. Połączono go z Alfą oznaką początku. W pewnych historiach alfa jest wizjonerką, ona stanowi o przyszłych zdarzeniach, nie potrafi żyć bez omegi - stabilnej ostoi, mocy. A omega w połączniu z alfa może kreować przyszłość. I o to chodziło - by wybiegać ciut w przyszłość. Systematyczne, jak się da to bardziej przewidywalnie i ku wspaniałym rezultatom. Alfa dodaje witalności, skupionej w wiedzy omedze.
--------------------------------
Zostałam osądzona.
Sprawiedliwość jest po stronie sobie właściwej. I pewnie tam pozostanie.
Zbiorę koszty jakie mnie wyniosło leczenie - dodam to co mnie czeka ... buuuu do końca życia to się nie wypłacę, w końcu jak się zacznie "dbać" o coś, to potem końca nie widać... Nigdy, przenigdy bym nie leczyła tej wady - moja mama ma zrobiony poprzez protezę piękny kamuflaż. A mnie i tak po tym cierpieniu, dowiadywaniu się prawdy po fakcie, też czekaja protetyczne rozwiązania - na które rzekomo byłam skazana już mając wadę. Kalkując po fakcie - to się nie opłacało, nie było warte tych lat, tych smutnych doświadczeń, tej rzekomo przepowiadanej "przyszłości stomatologicznej"...
Dla urozmaicenia dodam tutaj pewne wizualizacje - na krótki okres czasu. Coś z przed założenia aparatu i po operacji.
Dziękuje za słowa "należy walczyć o tę jedynkę"
Nadal ciężko mi zrozumieć, chyba nikt by nie zrozumiał dlaczego wybiela się zapisy powstające po tym jak ktoś się skarży, i które nie były w żaden rzeczywiste: stanu zapalnego nie było, i nie ma; pełnego zaguzkowania nie było i nie ma; o drobniejszych sprawach jak wymierzona twarz w idealnej proporcji 1/3:1/3:1/3 nie było jej i nie ma. Kwestie zakamuflowane w zapisach dokumentacji medycznej, bądź konsultacjach spisanych przez medyków (takie zapisy to też część dokumentacji medycznej) na osobnych kartach - ale zapewne zawarte w dokumentacji, którą określono jako prawidłową. Wedle powyższego dotyczy innego pacjenta niż mnie. Cóż i takie sprawy są zaklepane... Siła wyższa... Bronią sobie bliższych zawodowo ... słowo "walczyć" z czasem traci na sile...
Lepiej zawsze jeszcze być może ... "walczyć o tę jedynkę, bo nadal warto"
No ale mogę sobie pisać o wybielaniu. Słowa o tym powiedzieć nie mogłam, bo serce mnie ściskało, nogi miałam jak z waty, byłam tak zdenerwowana w środku, że jakbym jeszcze się zaczęła na miejscu uaktywniać (co praktycznie było niemożliwe, umysł dość mocno miałam przytłoczony) to pewnie bym zeszła na zawał. A może trzeba było się postarać?!
Pozostał jeden sen do spełnienia - wiele z pewnych wizualizacji sennych mi się spełniło jakiś czas temu, no i... . Wybielanie. A sen o mnie tańczącej (trochę kręcącej się w kółko, a muzyka chyba tylko w mojej głowie) w białym odzieniu na jakieś hali, ładnej, czystej i dziwnie pustej. Kiedyś myślałam, że to przepowiednia mojego przyszłego ślubu, ale taka sama - niby gdzie pan młody!
... a że obecnie jestem psychologicznie targana za brak podejmowania odpowiednich kroków (konkretniej chodzi o podjęcie decyzji), za to że jakbym chciała zdobyć jakąkolwiek pracę mówią (czuje to jako wmawianie), że nie doceniam siebie, insynuują że tak nie można, w końcu wcześniej byłam na "takim i takim" stanowisku ... jest też druga strona, grupa osób (może niemedycznych) która powie rób co chcesz, nikt nie może zmusić do walki "systemem", do walki z rynkiem ... prawda jest taka, że wyglądam na nim blado ... i staż pracy nie jest dobrym miernikiem. No ale uznano że się nie doceniam. Jedynie zgodzić się mogę z tym, że spadła mi samoocena. A praca. Uważam, ze jak nie da rady inaczej, lepszej pracy znaleźć, to można próbować jakkolwiek. No ale przychodzi pewien zakres psychologii, i sygnalizuje psychiatrię ... czyli co ? może biały kaftan i biała sala - taki to będzie "spełniony" sen ?! ... no to może i praca niepotrzebna, koniec końców tańcowałam w białym czymś...
Nim wyjadę: pomaluje, odremontuje, poskładam pokój, ten który kogoś kiedyś zachwyci.
Idealizacje, statystyka grupująca ludzi, bo większość jest taka, to i inni muszą być tacy - robi z nas coś na znak "robotów", "marionetek" ... takich co odbiegają od ...hmmm standardów już wyliczonych i określonych, a Ci co od nich obiegają nadają się na "odrzutkę" ... może terapie normalizującą .... w końcu kiedyś wszyscy będą takimi samymi np. "barbie i kenami". Wstyd mi za tą operację, i co rusz zachwyty lekarzy, sędziów jak to pięknie wyglądałam, jak mi wygląd poprawili - WSTYD. Cierpienie że to było głównym działaniem medyków, a ani grama poprawy zdrowotności/funkcjonalności chyba plasuje lekarzy na "roboty".
Z wyjazdu zagranicznego nici - intuicja, lub co innego pokierowało mnie w inne miejsce, bo jak się okazało mogłam zostać ciut oszukana... tak póki co, i tak odsunęłam w czasie leczenie. Cos się dzieje, coś...
Obecnie mam wrażenie że najdrożej "wyceniani", najdroższe kosztorysy uzyskują pacjenci "plastyczni"... jestem bardzo drogim pacjentem, ponoć trudnym, niepokornym. Mimo to, ja uważam że jestem aniołem... i wyjaśnia się skąd ta biel we śnie. "Jak tylko mocno chcesz, to możesz w to uwierzyć".
Czasem mnie zastanawia, kto co i jak często tu czyta... tak mam czasem patrząc na licznik przeglądania, liczba odwiedzających jest mniejsza, czyli wiele osobniki czytają?przeglądają?... I tak bardziej wolę słuchać. Mówi się, że lepiej zbyt wiele nie mówić. A bywa że czasem tak to nieopacznie się dzieje. Cieszę się, że spotykam uśmiechy ludzi:) I wierzę, że chcą tak samo dobrze dla mnie, jak ja dla nich. Pozdrawiam.
Jak nic spamiętam te długie konsultacje i bezcenne bajki w interpretacji medyka, który na moja interpretecje ni kiwnął palcem? a lepiej "szarą komórką" by chcieć zrozumieć. Medyk wypisał kartę konsultacyjną, a gdy wskazałam że są w niej błędy to je potwierdził i nie wiedział co ma z tym zrobić. Prosiłam o zmiany w tej karcie, pozostaje mi przejść się by tę kartę wybrać. Tylko wybrać. Na fotel długo....
Coraz bliżej końca 2017 roku...
Moja obecna sytuacja: okazało się że to moją winą było że założyłam aparat i mam problemy z zębami i bólami głowy; moją winą jest że nadal mam aparat na zębach (może się ziszczą słowa eks-ortodonty, że będę go miała do końca życia). Mówiono, że nie powinnam szukać winnego, to może boleć. Prawda może boleć. Ale jaka jest ta prawda? .... Zamknięta w szklanej butelce i zakopana głęboko w piachu, co kiedyś może się zjawi niczym "tajemnica przodków"... Jednocześnie słyszę, że jakoby wiem więcej niż medyk - z ust samego medyka - więc, może bym poszukała innego, może mądrzejszego. Było to powiedziane trochę na szybko, może miało zabrzmieć inaczej... pacjent może dowiedzieć się dużo teoretycznie, ale tylko niektórzy zrozumieją te teorie, i wydaje się jeszcze mniej liczni będą mieli z jej powiązaniem doświadczenie praktyczne i potrafili je wykorzystać zawodowo. Jestem tylko pacjentem.
W końcu pracująca, ze stanowisk biurowych zeszłam na bezpośrednią produkcję. Lubię się uczyć nowych czynności, a nawet mogę po troszku wykorzystać moją "zakurzoną" wiedzę sprzed lat... mały mankament to obycie ze środowiskiem, bardziej m.in. "krzykliwym" niż to, którego dotychczas doświadczałam.
Za kogo mnie uznano, i co przyznano słownie (dziękuje za szczerość) to zbyt wiele, acz mało "rzeczywiste" by tu wypisywać. Zaczynam rozumieć że lepiej zamilczeć, i odczuwać jak słodko smakuje spokój i cisza.
zamknąć się i uspokoić, to spokornieć? wycofanie i rezygnacja to pokora? .... ja nadal wierzę, że uda się odbudować zniszczone leczeniem ortognatycznym podpory moich zębów i przedłużyć ich mocne trwanie i funkcjonowanie w mojej jamie ustnej.
Zauważyłam pewne zainteresowanie na stronie sprawą "awansu". Chodzi o pracę zawodową. Ścieżkę awansu to ja miałam w poprzednich 11 latach pracy nawet ciekawą, jakoś wierzyłam w siebie, i robiłam to co mogę najlepiej jak potrafię. Teraz jest inaczej, robię to co mogę, staram się ale... jest wiele ale... wiara w postęp zawodowy wydaje się że nie istnieje, chciałabym ale.... ale cały czas ale, bo jak tu zaufać ludziom.... staram się być szczera, a co rusz rzuca mi się kłody pod nogi.... jeden drugiemu wilkiem. Jak jeden raz zarzuciłam osobie z mojej zmiany, by nie robić tak jak inna zmiana, że nam zostawia bałagan, bo to na dobre nie wychodzi by się mścić, to mnie okrzyczała, że to niby mi za nadgodziny płacą?, i poszła bo jej się spieszyło. Zostałam, pozbierałam materiały, zaniosłam do szafki i ją zamknęłam. Oj zajęło to ok 5 minut, tyle "straciłam". Drugi dzień ona przyszła wcześniej na stanowisko (spore 15 minut) i ustala co i jak pracujemy z przełożonymi? to i ja się spytałam czy jej za nadgodziny płacą? (ja byłam w pracy 30 min przed jej rozpoczęciem, ale na stanowisko zeszłam na czas) ... wywinęła się, ale na koniec zmiany był spokój - tylko tyle, że to ja dostałam od przełożonego słowa uszczypliwe: że nie życzy sobie by się porównywać z inną zmianą... ot takie środowisko.
Trochę nie na temat, ale i na temat. Robię swoje, ale nie ma w tym pasji. Cieszy mnie że czegoś się nauczyłam, ale wokół tyle zawiści, brak wiary z samej siebie też w niczym nie pomaga. Jest ciężko, ale praca jest potrzebna, tyle motywacji.
Jeśli chodzi o wiarę, to tak jak pisałam wyżej, a posiadam jeszcze te moje jedynki dolne zaklinowane w aparacie stałym, to nadal wierzę, pokładam wiarę i nadzieję że znajdzie się sposób na utrzymanie, odbudowanie moich podpór dla zębów i zachowanie moich zębów (nie mam bladego pojęcia czy takie myślenie mnie wyniszcza, ale trudno mi patrzeć inaczej), zniszczonych leczeniem ortognatycznym.
Ponad rok bez ortodonty, stomatologa, a z aparatem stałym na zębach.
Nadal stanowisko produkcyjne, i dość często pomijana w szkoleniach. Obligatoryjne szkolenia są, ale patrząc jak wielu pracowników - także z produkcji - dostaje różne możliwości doszkalania, zawodowego i intelektualnego to mi momentami przykro. Pytałam się bezpośrednich przełożonych - oni nie mają na to wpływu, pytałam w kadrach - Ci odesłali do przełożonych, próbuje z zarobionych pieniędzy się szkolić i pytam czy taka drogę by raczyli dofinansować - niestety nie. Jedna jednostka z Kadr miała mnie umówić na wspólną rozmowę w zakresie rozwoju z Kierownikiem ... i tyle, obyło się na słowach. Tak, tak... trzeba się cieszyć... pracę mam, wynagrodzenie jest, to i jest za co samodzielnie trochę szare komórki pobudzić. A fakt faktem idzie mozolnie, hmm... może pracodawca to dobry wizjoner, a mnie wychodzi walić głową w mur? cegła po cegłówce i może znajdę, coś znajdę....
Dziś planuje oddać jedno ze szkoleń komu innemu (miałam takowe szkolenie parę razy w ubiegłej pracy, to ostatnie źle mi się wspomina. A tutaj były szkolenia - niedawno co już były - szkolenia o poziom wyżej, mnie również pominięto... bo... bo miałam ponoć wpisane to niższe... dowiedziałam się przypadkiem. Nie należę do tych co chodzą i węszą. Dostaje okrojone informacje, pewnie temu traktują mnie tak jak tu opisuję. Cieszę się że mam pracę, staram się, nauczyłam się paru nowych umiejętności - w sumie to jednej, jedynej zawodowej przez 8 miesięcy, ale tak jakoś mi przykro.... ta jedna umiejętność nadal mi momentami idzie słabo)
Jedno co zwiążę obecnie ze stomatologią to higienizacja. Pewnie za niedługo się na nią udam.
Okolica siekaczy dolnych momentami coraz bardziej bolesna. Bóle głowy częściej doskwierają.
Zawodowo. Cieszę mimo wszystko, że mam pracę. Otoczenie korporacyjne coraz mniejszą ufność we mnie wzbudza. Liczą się sztuczne uśmiechy. I są tacy, którzy mimo wszystko się uśmiechają przy przełożonych, najczęściej przy nich... Ostatnio zostałam oceniona, że odwołali decyzję by mnie przenieść na inne (dla mnie zmiana pozytywna) stanowisko ze względu na moją minę twarzy. Gdy dyskutowałam z kierownikiem, że nigdy nie powiedziałam że nie chcę zmiany, a wręcz byłabym zadowolona, próbował odwrócić kota ogonem jak to bardzo jestem im potrzebna właśnie tu.... a już miałam mieć szkolenie w poniedziałek, przejść na jedną zmianę .... Boże jakie to przykre, za minę twarzy
.... a moje miny bywają momentami niezależne ode mnie przez operację ortognatyczną
A dziś, trochę zainspirowana tym co powiedział mi znajomy, powiedziałam przełożonemu na zebraniu z grupą pracowników by mi powiedział dokładnie o jaką minę chodzi, to może zrobię sobie zdjęcie i będę z podobizną tego zdjęcia chodzić, by było jasne czemu jestem tak traktowana. On na to odpowiada śmiechem, śmieje się w twarz, w pełni radości nic nie mówi. Traumatyczne to się jakby staje... szkolenia nic, aaa chcą mnie "zbadać" jak sobie radzę z manualnymi operacjami, może gdzieś na linię mnie wetkną, nic więcej. Przyznam, że kiepsko ... nawet bardzo źle... Boziu jak ja czuje się tam źle... ale mam teraz tak niskie kompetencje, że i tak chyba dobrze, że jest praca.
Zęby bolesne, bolesne. W różnych okolicach. Czasem jakby od zatok, pod oczami taki ból, jakby opuchnięcie, pulsowanie. Tylko jakby od zatok, tak to opisuje, bo tak porównuje z osobami, które mają problemy z zatokami. U mnie kilkakrotnie były badane i wyszło, że jest okej.
Zaburzenie czucia w wardze dolnej i bródce nadal obecne. Jak mi kiedyś powiedział jeden ze stomatologów szkolących się w zagranicznych ośrodkach, gdybym miała zabieg za granicą, albo gdybym teraz miała możliwości, to tam mogliby "to" zrobić lepiej, tak wcześniej (było i co?...) i pewnie obecnie też. Oczywiście nie wszędzie za granicą, trzeba być dobrze zorientowanym w temacie. Tymczasem obecnie organizuje się (od ponad roku) na krajową opcję dokończenia sprawy z aparatem stałym na zębach. W końcu nadal go noszę.
VI.2018. Wiele tu wniosłam o sprawach zawodowych. Ostatnio dowiedziałam się, że najprawdopodobniej mam problem z nawiązywaniem relacji. I już któryś raz w obecnej pracy oceniono mnie, tak oceniono moja osobe, nie za to jak pracę wykonuje, ale za to jaką mam minę/wyraz twarzy. Niestety część mięśni twarzy po operacji nie doszła do siebie, są one jakby sparaliżowane, ciągle napięte - chodzi o bródkę i okolice. Dodatkowo ostatnio coraz mocniej odczuwam uciążliwość przeciągów/wiatraków jako jedyną możliwość ruchu powietrza w miejscu pracy, gdy parno i duszno - moja uciążliwość to niemal stale zapchany nos. Jak usiłuję oddychać przez nos (daję radę, operacja tak mi poszerzyła drogi nosowe, że przelot mam, ale również stale mam w nich suche bądź krwawe strupy/gluty) to delikatnie zaciskam zęby - efekt ból ponad uszami, niemal przy skroniach, to pewnie okolice stawów skroniowo-żuchwowych. A gdy daję sobie ulgę w niedomykaniu ust (ich domykanie wygląda lekko sztucznie/jakbym na siłę zamykała usta) i miewam lekko otwartą buzię - to wieje mi na zęby, najbardziej dokuczają zęby górne, albo zaczynają boleć, albo więcej krwi w wydzielinie z nosa. Lato przed nami, a mnie już teraz momentami rozkłada przez mimikę twarzy/zapchany nos/ból twarzy.
Aparat na dole nadal noszę. Ta "krajowa opcja" nie wiadomo czy jest nadal możliwa do realizacji, z uwagi na koszty w tym momencie do niej i tak nie podejdę. Dodatkowo dochodzi ta krwawa wydzielina z nosa i pobolewanie zębów górnych przy przeciągach - zatoki? cienkie kości? starość?. To ostatnie wydaje się każdego kiedyś dotyka 
XI/XII.2018 Decyzje w korpo poniżyły mnie do dna...mowa o rozwoju przeniesiono na stanowisko zdecydowanie poniżej kompetencji, ponoć dla rozwoju - w papierach nie ma o tym sladu, po za tym że paski wypłaty dostaje z tego innego obszaru. Potencjałem (jakiś jeszcze wykazywałam po VIII 2018 do ok X 2018) moich działań awansowano, nagrodzono inne osoby ze starego obszaru - to a propo rozwoju, ponoć mojego. W prowadza mnie się w stan taki, że sobie to zmyślam, jednocześnie widząc ze mam niską samoocenę - dość łatwo to zrobić, dość łatwo publicznie się "pastwić" a tylko w cztery oczy ogłaszać górnolotne frazesy farmazony (bywa, że mylę pojęcia, i w piśmie i w mowie - może to stanowić źródło nieporozumień w moim życiu, tym bardziej że w rzeczywistości mało kto chce tłumaczyć znaczenie słów, które większość zna, w życiu uważają takie osoby za "dzieciaki" pytające o ponoć podstawowe pojęcia, o tłumaczenie jak w podstawówce itp..., rozmowy się nieskładnie toczą, gdy nie pojmuje się pojedynczych wyrazów w nich zawartych ... byłam małomówna, zamknięta, nieśmiała do ludzi - tak dużo znaczy środowisko w którym dorastamy, że życie może przelatywać między palcami latami np. pod przykryciem dobrych wyników w nauce i wzorowego, choć skrytego zachowania...)...
Byłam w bsh, tu mój stan się pogorszyl . Korpo daje możliwości dla wybranych, czuje się wybrana do działania dla dobra swiata, ale w pewnych środowiskach staje się to niemożliwe.
I.2019 Zwolnilam się z korpo, oceniana za mimike twarzy, ponizana, dyskryminowana kompetencyjnie. Odeszłam. Podziękowałam każdemu obszarowi w którym pracowałam. Podarowałam im upominki z grawerowanymi dedykacjami. Czułam się źle, bardzo źle, w tej korpo (pisałam wyżej ze tu się mój stan samopoczucia pogorszył), ale ludzie zawsze sa warci uwagi, wspominając te najlepsze chwile stworzyłam najlepsze możliwe dedykacje dla danych obszarów. Naprawdę się starałam mimo złego samopoczucia. W rozmowie z przełożonymi wyszło, że to ja mam problemy z sobą (jakby niską samoocenę, wspomnienia traumatycznych wydarzeń: głównie Brat, o ortodoncji za wiele nie mówiłam) - w ogóle nie było mowy bym pozostała, coś o przemyśleniu sprawy tak, ale to tyle, czuć było jak jestem "nie wartościowym" pracownikiem dla przełożonych, to było "czuć" na około, w twarz nigdy bo etyka czy cos... . Pytań bez odpowiedzi było kilka kluczowych i tak pozostanie; słowa pracowników kadrowego "staraliśmy się by Pani pozostała" odbite moimi słowami "dyskryminacją stanowiskową, przenosząc mnie na stanowisko poniżej moich kompetencji, tak się Państwo starali?" zostały "zamknięte" otwarciem drzwi do wyjścia ... w końcu wielu pracownikom w korpo się spieszy. Jeszcze jedno (XI.2019) ze starego korpo - zwonilam sie w I.2019 jedne z szefow zalecal mi na koniec pewne konsultacje, troche terapeutyczne - poszlam, bo jakos wierze w dobre intencje i rady innych, i tak mialam niewiele do stracenia. Poszlam i tyle, stracone to co materialne - kasa, a wycieczka w inne miejsce czesto dla mnie to jakies drobne wyzwanie, wiec czas na plus.
ORTODONCJA: skarga na leczenie ortodontyczne, przesłuchanie przez orzecznika i tyle. Świat stomatologii trzyma się dobrze w swoich ryzach - swoje cierpie i tyle. To tylko leczenie ortodontyczne, wielu lekarzy w trywialny sposób może pokazać jak się stara - pacjent staje się jakby tłem ich działalności. Szkoda czasu, nerwów, samopoczucia na poszukiwanie prawdy... DOBRA BRAK w konsekwencjach złego leczenia ortodontycznego - a przecież chciałoby się, by świat był dobry, by dobrem się dzielić... odpuściłam, szkoda mojego życia.
II.2019. Nowe korpo. Mniejsze zarobki, ale pewna forma rozwoju jest. W sumie niedawno co tak chciałam. Sympatyczni, kompetentni, dający wsparcie, wiedzę przełożeni - po ostatniej korpo tu czuje się niezwykle swobodnie,spokojnie i swojsko. Życzyłam sobie rozwoju, kasa była mniej istotna, kluczowe by była praca - to dość ważne. Ale znów rozważam ściągniecie aparatu - i to w jak najlepszy sposób - tj tak aby, mieć jak najmniejszy dyskomfort z efektów traumatycznych leczen... rozważam nadal "doleczenie" ortodontyczne i potem ewentualna regnerację tkankową biotypu dziąła i kości - potrzebuje do tego sporo pieniędzy... w obecnej korpo to mało możliwe na przełomie przynajmniej kilku lat... ale znów otwarły się inne drzwi: mogę więcej zarobić, w innej korpo, ale stanowisko mniej rozwojowe. System pracy trudniejszy do ogarnięcia, możliwe, że będzie ogłupiał z przeciążenia... ogółem trudny orzech do zgryzienia. Pieniądze szczęścia nie dają, ale są potrzebne. I to nie tylko na "zęby"; dom - bardziej ważny; wypoczynek - potrzebny; i inne.
Chciałabym i rozwoju i dobrze/godnie zarobić i żyć dobrze/relacyjnie z ludźmi... może kiedyś da się to połączyć. Chciałabym też "pozbyć" się "problemów zębowych" . Dbać o zęby jak zawsze, higiena to podstawa, ale i móc normalnie funkcjonować bez aparatu utrzymującego moje zęby w bezruchu, normalnie mając zęby funkcyjne - nierozchwiane po ortodoncji, mając normalne funkcjonowanie układu żucia - jakby nie było - podjęte krajowe leczenie do czegoś zobowiązuje! tak się wydaje. O "swojego człowieka" dbać jak najlepiej?
Przeciążanie zimowych krótkich dni, małej ilości słońca niemal za nami. Lepsza aura przed nami, dobro się dzieje tu i teraz. Miłego dnia !
W poszukiwaniu siebie. Książka "Poszukaj w sobie". Szerzyć dobro dla świata.
VII-VIII.2019 W oczekiwaniu na konsultacje i kolejne decyzje, próbuje się odnaleźć w nowej korporacji... już miałam poczucie "nie bycia potrzebnym" ale to tylko moje odczucia, pracę wykonuje najrzetelniej jak tylko potrafię. Poszukuje jak mogłabym się lepiej spełniać, bo i wtenczas lepiej byłoby współpracować, ale też poddaje się temu jak pracodawca widzi moje zatrudnienie - gdyby zdrowie bardziej zawiodło (mam pewne problemy adaptacyjne) to pewnie coś ulegnie zmianie. Kiedyś bywałam bardziej rozwojowa, otwarta, dziś wykonuje polecenia...
IX-XI.2019 Ciężki czas zawodowy, jak nigdy nie pamiętam bym była tak niesamowicie zmęczona/ niedospana/ obolała/ odwodniona.... rany dzień przed urlopem ledwo co przetrwałam w pracy. Urlop jak najbardziej się przyda - tego tez nie pamiętam - kiedy ja tak pragnęłam wolnego od pracy!!! Jest, doczekany, upragniony czas wolny, nadal bez specjalnych wyjazdów, ale normalnie czas dla siebie 
ZĘBOWO: podjęłam się kolejnego leczenia na przyzębiu. Zgodnie z ustaleniami - myślę z bardzo dobrym profesjonalistą - wpierw przeszczep CBT; kolejno po obserwacji wynikow - ewentualny przeszczep kości specjalnie sprofilowanej do mojego ubytku kostnego metodą 3D. Obecnie po przeszczepie pare dni - i ja patrząc co się dzieje mi ustach lekko panikuje, przeszczep u mnie słabo się wgaja. Specjaliści zrobili wszystko co w ich mocy: ryzyko u mnie wzrosło raz to blizny po poprzednich cięciach, zbyt mocno ciągnące wiązadełka (a pogłębienie przedsionka miałam po operacji wady zgryzu); i kiepski materiał z mojego podniebienia... choć teraz mi powiedziano w czym może tkwić problem z przyjęciem przeszczepu u mnie. A mam takie biale pola po paru dniach, specjalistycznie nazwane chyba włókniki, które odejdą jak strupek, nadają w miejscu przeszczepu brzydkiego zapachu - to jest ta część która się nie przyjęła... do tego mój organizm niemoc swą cała objawia w bólu (przy jedzeniu, bez jedzenia, kiedy chce)
... ale do efektów jeszcze dobrych kilka dni - a zobaczmy jaką moc do regeneracji ma mój organizm w połączeniu z profesjonalnym leczeniem.
Czasem tyle radości we mnie, że chcę się podzielić taką drobnostką. Marzeniem do stanu gdy gryzłam jabłka, takie niewielkie, przecież chcąc jeść jabłka można sobie radzić na wiele sposobów. I w sprawie tego marzenia - jakoś tak uwierzyłam, że leczenie tym razem się powiedzie, że ze szczęścia się popłakałam, z przyszłego szczęścia
. Niemal tak jakby miało ono nadejść a wiadomo, że może być różnie jakkolwiek mocno kto by się starał. Radość i nostalgia.
Fakty opiszę niebawem.
(XI.2019) Po krótce. Zabieg się powiódł, są plusy i minusy, ale generalnie plusem jest to, że dziąsła przybyło na tyle w objętości, aby lekarz mógł podejść do zabiegu odbudowy kostnej. Szczegółowo o recesjach: jeden ząb bez recesji, zyskał recesję 1mm; kolejny podobny zyskał 2mm; recesja 7mm, zmniejszona do 2mm - to największy sukces!!! korzeń jednego siekacza przemieszcza się przód-tył jest wrażliwy - jako wynik małej ilości kości zębodołu, pozwalającej utrzymywać ząb w jego "kieszeni": leczenie ortodontyczne wstrzymane;
Odczucia: zęby, które wcześniej były bez recesji teraz są wrażliwsze, dokucza mi to, ale z drugiej strony wiem że są nadal żywe, a to może pomóc w odbudowie kostnej. O losach recesji dziąseł specjalista mi powie po efektach zabiegu na kości, a to może być za 1 miesiąc (byłoby super!)
, albo na początku nowego roku.
Już, już było światełko, że zabieg odbędzie się w tym roku... i czar prysł. Ktoś powie no przecież, będą święta, będzie czar i magia świąt... akurat w mojej sytuacji cała "magia" odbędzie się w pracy - taka praca, taki grafik, cały świąteczny czas w pracy. Jakiś czas temu mówiłam, że mi to pasuje, a jednak po czasie coś gniecie w środku - dawno niewidziani znajomi własnie przyjezdzaja - a ja w pracy. 8 m-cy srednio nakresla jak widze przyszlosc w tym miejscu, a cel przetrwania 10-12 m-cy jest w zasiegu.
Wracajac do zabiegu - kolejna opcja to poczatek nowego roku. I to moze być dobry zwiastun, nowy rok, nowe kości, nowy początek regeneracji po dobrych kilku latach trosk, zmartwien, niepokoju, strachu i płaczu... tak troche zabrzmialo lakonicznie, ale to możliwość jak każda inna ma szanse zaistnienia.
II.2020 wciaz czas oczekiwania. Cierpliwości, a także może większych rozterek, co ma być? co mnie czeka?. Po prostu musze czekać. Przygotowuje się fizycznie i zdrowotnie, dieta na "dobre" płytki już weszła mi od grudnia, zalecana seria witamonowa też wzbogaca moją dietę, poświęcam trochę czasu na ćwiczenia - fizycznie organizm też powinien być sprawny i w sumie jest, ale z mobilizacją w kierunku regularnych ćwiczeń jest ciężko... czasem zwyczajnie wolę więcej odpocząc spiąc. A ze snem swietnie sobie naturalnie radzę, po prostu śpię
; A co będzie? najprawododpobniej potrzebny jest dłuższy czas oczekiwania, przygotowań. W poradni zostawiłam wszystkie moje poprzednie badania, analizy - również moje fotograficzne - choć akurat te chyba były mało potrzebne; aparat na zębach mi już nieco ciąży, przeszkadza, ale wytrzymam - w końcu wytrzymałam już sporo, i teraz dam radę ! 
Po zabiegu odbudowy kostnej: Dziąsła było dużo, aż uważałam że za dużo, ale to zaraz po zabiegu. Teraz już parę miesięcy po zabiegu, dziąsło się obniżyło, i jest okej - takie tez były przewidywania chirurga. Ogółem, dziąsła mam przy siekaczach naprawdę przyzowite - najgorsza recesja 31, obecnie na poziomie 1mm !!! To dla mnie najbardziej widoczny efekt. Ale co więcej, na ostatniej wizycie wykonano "przejściowa" tomografię by sprawdzić czy coś niedobrego się nie dzieje w leczeniu i idzie w dobrym kierunku
. Chirurg pokazała że i kość wszczepiona zrasta się z moją, i przybędzie jej, normalnie jej przybędzie!. Nie szalałam z radości w gabinecie, cieszę się i byłam zaciekawiona jak to się wogóle regeneruje, ale na ten ostateczny wynik czekamy kolejne pare miesięcy. Czekam, stosuje zalecenia, i oczekuje na zapewne - - moje wymarzone nan ten moment -> sciągnięcie aparatu
.
Jedna lekarz zalecałam wykonanie analizy zagryzania - miałam spore bóle głowy w okresie blisko po zabiegu, głównie idą mi one on stawow skroniowo-żuchwowych, napiętych mięśni za osemkami dolnymi. Od czasu do czasu wykonuje zalecone ćwiczenia i masaże, i mam tam miejsca momentami mega bolące; doskwierają mi wtenczas gdy mam czas dla siebie, jak jestem zajęta, zmęczona innymi codziennościami, to ten ból jakby się "maskował". Doktor prowadząca póki co nie zalecała tych badań, wskazuje na ściągnięcie aparatu, więc może dodatkowych analiz nie będzie.
Moje samopoczucie "zębowe": czasem (rzadko, ale próbuje) staram się ugryźć coś twardszego, jest to ciężkie, ale też wiem że takie drobne naciski mogą wspierać odbudowę kostną, toteż i dobrze że mój aparat nie usztywnia zębów, jest w paru miejscach rozwalony, to zamek nie trzyma, to drut się zerwał, także i on pozwala na delikatne rozluznienie zębów - w obecnej sytuacji działa to in plus
.
Ogółem jestem zmęczona - najbardziej zawodowo, staram się być aktywna fizycznie, co działa regeneracyjnie, ale momentami nie daje rady; nauka (uczyłam się języka obcego) - mimo że zapisalam sie na kurs, to blado mi wychodzi od paru miesiecy. Zawzielam sie za drobne remonty, malowania - renowacje pomieszczen jakoś wprowadzaja we mnie radość i zadowolenie. Mam jakieś siły - w końcu i rowerem przejade 20 km (uwielbiam jazde na rowerze
); no i remont tez jakiś sił wymaga. Mimo to patrząc na siebie i na to z jaką chęcia biorę L4, pierwsza praca (11lat) b.malo zwolnien ch, druga wogóle, trzecia wogole, teraz stosunkowo duzo, ale tez jestem starsza i inaczej znosze znieczulenia i leczenie antybiotykami. W krzywym zwierciadle się usprawiedliwam wiekiem, ale fakt faktem praca daje mi malo satysfakcji (może to wina stanowiska? w firmie są szanse rozwoju, jest wiele stanowisk; gdyby tylko "guru/boss" dość wysoko ustawiony nie chodził i zarzekał mi że sama to stanowisko wybrałam - no coz w czasie przeszlym tak bylo, ponoc to i oni dbaja o rozwoj pracownika, wiec cos jakos dziwnie dziala... dziś piękna noc - Ducha Sw - moze oświeci na zmiany na lepsze, na dobrą decyzję) / podobnie jak sen mimo, że spie czasem dlugo, to jednak jest to kiepski sen.
Wracając do "zębów" cieszę się że coś się poprawia, ale jestem w tym szczęściu stonowana. Dziąsła jest więcej, brakuje brodawek od 3-jki do 3-jki na dole (pogrubione chwilowo, bo to tekst dopisany;); Dziękuje wszystkim, którzy trzymają za mnie kciuki, i personelowi medycznymi, że w tych trudnych czasach zabieg się odbył i za wszelkie dobro słowo, dobry czyn i profesjonalne podejście. Wierzę, że to, że znalazłam się teraz w tym miejscu, zadziało się z konkretnego powodu.
Co więcej, jakby przyjrzeć się moim kolejnym zębom... jakieś korekty na górnym uzębieniu i jego otoczeniu pewnie by wchodziły w grę. Jak w życiu wiele jest do zrobienia, z tym, że wybieramy to co w danym momencie jest pilniejsze, a też na co nas stać czy to fizycznie, finansowo czy psychicznie. Mi obecnie satysfakcję dają remonty
- osobiście uważam, że robię to dla rodziców, dla domu rodzinnego; oni nie daliby rady aż tyle, a z drugiej strony uważają, że im to mało potrzebne, trochę jakby ulubili sobie ten "bałaganik". Po raz kolejny ruszyłam odświeżanie ścian, drzwi, jakby trochę 5S dla domu
; widzę że rodzicom jest z niektórymi moimi pomyslami ciężko, toteż nic na siłę; po mału po trochu...
oni twierdzą, że robię to dla siebie, ja staram się im wytłumaczyć, że gdybym robiła to dla siebie to dawno temu bym poprzestała, i bym się ich wogóle o zdanie nie pytała. W tym kierunku idąc robię mniej, ale w lepszej jakości - tak prywatnie domowo, jak i zdrowotnie 
VI.2020. Niebawem uzupelnie zapisy w leczeniu fizjoterapeutycznym. Moje doświadczenie być może da do myślenia niektórym decydującym się na operację wady zgryzu, w szczególności przy przesunięciach szczęk w ktorykolwiek z boków (jak holistycznie może to wpłynąć na organizm?)
IX.2020 Już wkrótce wizyta kontrolna po zabiegu odbudowy kostnej przedniego odcinka żuchwy (pod siekaczami i kłami). Wizulanie dziąsła wyglądają o niebo lepiej, a to już prawie rok po przeszczepie dziąseł. Kontrolne TK powie więcej, dowiem so kolejnych krokach - może już pożegnam się z aparatem, aż łezka mi w oku się zakręciła... po tylu latach, to może być ta chwila. Może i kwestia zachowania, przeżycia jedynki 31 też da się opowiedzieć. Do konkretów jeszcze trochę, postaram się być w miarę na bieżąco.
A i sama strona juz swoje przyjęłam ode mnie, ile jeszcze przyjmie w tej formie - zobaczymy?
Zawodowo: nie pisałam o tym, ale w tę noc Ducha Św (którą opisywałam powyżej z jakiegoś powodu) / na Zielone Świątki, w sumie zaraz po tej nocy - otrzymałam wypowiedzenie z pracy, obecnie w niej nie pracuje.
Jest ciąg dalszy. Oczy widzą, że zewnętrznie jest przyzwoicie - dziąsło widoczne, pełne
, a do tego potwierdzenie z badania TK i to jakie!!! nawet okolica mojej wspominanej, użalanej i modlonej jedynki 31, nawet jej okolica ma swoją część kości!!! kości, która nadal się odbudowuje. Niesamowite, sam chirurg powiedziała, że zadział się cud, a ja dodałam od siebie na miejscu, że trafiłam w dobre ręce. Nadal będę w obserwacji, ale to co juz widać jest WSPANIAŁE
)))).
Będzie jeszcze konsultacja z analizy zagryzania, takie kontrolne wcześniejsze badanie by upewnić się co do ściągnięcia aparatu, i ewentualne wybadanie przyczyny czemu jedna strona goi się trochę slabiej, ogółem jest dobrze - są widoczne pozytywne efekty leczenia, ale ... tak jak pisałam, jedna strona jest jakby słabsza, może bardziej przeciążona??? Zobaczymy co pokaże analiza zagryzania.
Obecnie jest - jakoś przez mgłę, ale jest - widoczny, lekko zamazany, plan ściągnięcia aparatu w tym roku :O.
Serdoczności dla czytających i odwiedzających. Naprawdę dobro DZIEJE SIĘ obok nas 
XI/XII.2020 analiza zagryzania, ogółem jest dość dobrze. Są drobne ostukiwania zębów przy ruchach bocznych i przod-tył, tylko są niewielkie. Trudno je wynić za niedoskonałość gojenia po przeszczepie dziąsła czy kości. Z zarejestrowania na ściąganie aparatu wyjdzie....., że działamy! ... wow - jakie trudne do uwierzenia. Jeszcze dużo wyżej pisałam, że pewnie bez aparatu zęby mi wypadną, że pewnie z nim się skleję do wieczności... a tu takie wow 
I stało się. Higienizacja. Założenie retainera, i usunięcie aparatu. WOLNOŚĆ.
Odczucia, uczucia, czucie, pierwsze to mimo higienizacji, jednak smród spod pierścieni - miejsca koszmarne do wyczyszczenia, nawet przy higienizacjach. Drugie swoboda ruchu języka po powierzchniach zębów od strony warg - magia
Trzecie: wewnętrzna ulga, jednak zęby pozostały na miejscu. Czwarte: zwyczajna radość i chęć szczerzenia zębów
!
Jedna plomba raczej do wymiany, obecnie szykuje się do przeglądu dentystycznego, póki co nic nie boli, ale chyba są dwa zalążki dziur - okolice przestrzeni pomiedzy pierścieniami a zębami sąsiadującymi. Generalnie: po ponad 11-stu latach aparatu na zębach żuchwy trzeba teraz jeszcze zadbać, by było w nich zdrowie.
Funkcyjnie: przy szerszym otwieraniu jamy ustnej bolą stawy. Zęby stabilne, nie szaleję z obgryzaniem jabłek, ale czuję pewną swobodę, stukam zębami i są na miejscu, recesja 31 obecnie na poziomie ok 1mm. Będę wracać do ćwiczeń języka i mięśni twarzy - do tej pory, od ok dwóch miesiecy, uszkodzony, popękany aparat, wystające i raniące druty, skutecznie mi uniemożliwiały działanie - po to by, wg zakeceń fizjoteraputy, wyćwiczyć mięśnie, rozruszać je, nadać im elestyczności ---- może i młodości
Trzeba iść do przodu, to co było minęło.
Kolejne losy po zdjęciu aparatu: ok 10 dni bez aparatu i zęby, na których były pierścienie tchnęły życiem...aż do przesady, jakby zaczęły się przemieszczać - ból niemiłosierny, cały dzień w łóżku, i chyba 6 tabletek przeciwbólowych...aaałaaaa.
Pierwsze leczenie stycznej 7-6 z okolicy pierścieni - styczna odbudowana, kieszenie dziąseł pomniejszone, ... ale ząb się uwrażliwił - nie wiem jak, jeszcze mało kto wie - jestem na etapie tabletek przeciwbolowych, i jedzenia papek: jedna strona uwrażliwiony ząb, a druga strona jeszcze nie leczona, kieszonki dziąseł powiększone, styczna słaba, jedzenie wchodzi i kaleczy. Do tego po pierwszym leczeniu stawy sż bolą, otwierałam jak mogłam szczęki, a woda lała mi się do gardła, przy wszelkim działaniu wierteł, więc automatyczne się broniłam lekko zaciskając to gardło to pewnie i ciągnąc żuchwę... jakoś nieszczególnie wypało w moich oczach to pierwsze leczenie zachowawcze... do tego doszło do rewizji chirurgiczcznej, bo doktor zobaczył stan zapalny, ja chciałam usunąć ten stan - jakoś mnie one przerażają, więc została naruszona moja śluzówka, dało się wykruszyć część ziarniny (WOW - zabieg odbudowy kostnej miałam ponad 9-mcy temu): nic grożnego, obecnie się goi. Ale po trochu wszystkie zęby żuchwy zaczynają pobolewać... jakaś masakra, jak nie trzonowce z okolic pierścienia, i tu razem z dziąsłami... to zęby siekacze i kły "uwięzione" w retainerze... MASAKRA - gdy miałam aparat na zębach chociaż mnie nie bolały!!!
13.06.2016 Św Antoni z Padwy pomóż, odnaleźć sens ...
25.06.2016 "nie bój się prosić o pomoc, nie bój się przyznać, że cierpisz i jej potrzebujesz, nie kątem swoich wyobrażeń planowanej pomocy, a pomocy którą przyniesie Ci szczery los"
13.08.2016 ....
20.08.2016 ....
27.07.2016 Zaufaj. Uwierz. Cokolwiek byś źle zrobił, mało efektywnie, wiele stracił, a chciał jak najlepiej, miłosierdzie będzie z Tobą.
19.12.2016 Też mógłbym się poddać, zawsze kogoś znajdą na Twoje miejsce.
31.12.2016/ 09.04.2017 Dotknij Panie moich oczu, bym przejrzał; Dotnij Panie moich ust, abym przemówił z uwielbieniem; Dotknij Panie mego serca i oczyść je; Niech Twój święty Duch dziś ogarnia mnie.
15.04.2017 "To, co robimy dla siebie umiera razem z nami, to, co robimy dla innych jest wieczne" A. Einstein
30.04.2017 Co jest najważniejszym meblem w domu, miejscu pracy, ... ? odp. stół.
13.05.2017 "... nie zamierzam się poddać. Bóg nigdy nie zamyka wszystkich drzwi. Muszę w to wierzyć" L.S.
22.06.2017 "sprawa o przebaczeniu...."
25.06.2017 "Jednemu dał pięć talentów, drugiemu dwa, trzeciemu jeden ...Odbierzcie mu [trzeciemu] ten talent, a dajcie temu [pierwszemu, który rozmnożył/rozwinął talenty], który ma dziesięć talentów. Każdemu bowiem, kto ma, będzie dodane, że nadmiar mieć będzie. Temu zaś, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma. A sługę nieużytecznego wyrzućcie na zewnątrz - w ciemności! Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów"
12.2018-03.2019 "Poszukaj w sobie".
11.2019 "Kochaj"
07.2020 "Ultramaratończyk"
08.2020 "Mów własnym głosem"